Zapiski pyarrońskiego podróżnika Emeralda Grimbanusa uczynione przez niego samego w oparciu o relacje naoczne Subotaia, myśliwego i handlarza,w żyłach którego płynie krew Ilorów i nomadów Kundun.
Jermadu, zima 3689
Przyszło mi zimować w tym opuszczonym przez bogów miejscu, na końcu świata, w barbarzyńskiej krainie równie barbarzyńskiego władcy. Szczęściem, wśród tysięcy dzikusów zamieszkujących to podłe miejsce, znalazłem schronienie w niewielkim garnizonie Ilorów. I choć nie czuję się tu bezpieczny, powierzam swe życie w ręce Krada – opiekuna wiedzy i mądrości. Mam nadzieję, że po szczęśliwym powrocie z tej zapowietrzonej krainy, ma praca uświetni Wielką Bibliotekę, która dźwiga się po zniszczeniach Lat Trwogi.
Zrządzeniem bogów spotkałem dobrego człowieka, imieniem Subotai, którego ilorską matkę pohańbił jakiś brudny dzikus z plemienia Kundun. Młodzieniec ten okazał się nad wyraz rozmowny i nie słabował na rozumie, choć krew miał wymieszaną. Od dziesięciu wiosen wędrował przez południowe granice Yllinoru, łowiąc, polując i handlując z dzikimi mieszkańcami stepów. Śmiały i obyty z naturą, zapuszczał się aż za rzekę Jas-Darja do stóp Gór Pakkoram. Z jego to opowieści sporządziłem poniższe zapiski i zaklinam się na wszystkich bogów Pyarronu, że są one najszczerszą prawdą.
Subotai opowiadał mi o dziwach, jakie spotkać można wśród bagnisk jeziora Jurbalikh, albo Mglistej Wody, jak zwą owe miejsce jego nieoświeceni bracia z plemienia Kundun. Kiedy step pokrywa się śniegiem, a mróz ścina wody Jas-Darji i rzeki Suese, okolice Jurbalikh przypominają miejsce wyjęte wprost z przerażających wizji świętego ojca Selmo, gdy bogini Dreina objawiła mu potworności Otchłani. Mgła parujących bagien, smród gnijącego życia, przenikająca wilgoć i nieprzystojne odgłosy gazów, wydobywających się z moczaru, wystarczą by każdy bogobojny i cywilizowany człowiek omijał tę okolicę szerokim łukiem. W takim to ustroniu chronią się zimową porą ludy Ogarów.
Początkowo wątpiłem, by opisywane przez Subotaia istoty były pokrewne z Ogaarami, których charakterystykę zamieścił wielki uczony Viselin con Fyalas w swym dziele: „Historyja naturalna gigantów i olbrzymów południa”. Ale nie wierzyłem, by ów Subotai potrafił czytać i znajdował rozmiłowanie w pracach mistrza Viselina. Stąd biorąc jego słowa za dobrą monetę piszę Wam co następuje, uzupełniając jego opowieść, moją wiedzą teoretyczną wyniesioną z Akademii.
Ogaarowie zimują na bagniskach jeziora Jurbalikh od niepamiętnych czasów. Na wydziale przyrodoznawczym zaliczamy je do rodziny olbrzymów, choć tylko niektórzy swym wzrostem przekraczają 10 stóp. Nie pochodzą z Ynevu. Badacze tej starożytnej rasy twierdzą, że pojawili się w czasach pierwszego tysiąclecia Pyarronu. W swej pierwotnej ojczyźnie stworzyli wielką i kwitnącą cywilizację. Budowali wspaniałe zikkuraty, mieli bogatą kulturę, ciekawą religię i obyczaje. Kastowym społeczeństwem rządzili kapłani, a stan wojowników strzegł porządku i granic wielkiej wyspy. Być może lud Ogaarów popełnił jakieś wielkie grzechy, gdyż ich bogowie zatopili ląd, który był ich jedynym domem. W wielkiej erupcji wulkanu zginęły tysiące Ogaarów, a ci którzy zdążyli się schronić na okrętach, gnani potężnym sztormem rozbili się u wybrzeży Ynevu. Katastrofę przeżyło parę setek kobiet i mężczyzn z najniższych kast społeczeństwa. Kapłani i wojownicy zginęli w płomieniach pochłaniających ich ojczyznę. Przez stulecia, ocalały lud uznawany był za dzikusów i barbarzyńców, za potwory i odmieńców, pomiot Orwelli i innych złych bóstw. Dopiero badania naukowe ostatnich dwóch wieków rozjaśniły nieco nasz obraz tego prastarego ludu, który nie dźwignął się z upadku i trwa w mroku barbarzyństwa po dziś dzień.
Mężczyźni tej rasy dysponują niebywałą siłą fizyczną i wytrzymałością na ból. Dorosły Ogaar waży tyle, co czterech postawnych ludzi i swobodnie podnosi taki sam ciężar. Często na arenach El Abadany wystawiano tych dzikich olbrzymów, by zmagali się z najlepiej wyszkolonymi bahrada – wolnymi gladiatorami ludu dżad. Wielu uczonych z północy i południa zbierało się potem na konsyliach, dokonując sekcji tych osobników, gdy wyzionęli ducha na piaskach emirowego stadionum. Zarówno magowie Białej Loży Pyarrońskiej, jak i mistrzowie z Doran nie znaleźli w ciałach Ogaarów żadnej skłonności magicznej, ani też nadzwyczajnych organów, odbiegających od wnętrza przeciętnego człowieka. Jedynie medycy z katedry Uniwersytetu Sigranomo głębiej zajmowali się studiami nad sercem i rozkładem żył i aort w organizmie Ogaarów. Nie dociekli jednak źródła długowieczności, tak charakterystycznej dla starszych ras. A Ogaarzy zaiste prawie równać się mogą z elfami i umierają ze starości dopiero po kilku wiekach.
Z wyglądu nie różnią się wielce od innych olbrzymów. Natomiast głowa Ogaarów charakterystyczna jest wyłącznie dla tej rasy. Wyobraźcie sobie zatem oblicze, wątpliwie ozdobione dwojgiem ust, trojgiem oczu i dwoma nosami. Szerokie twarze Ogaarów wzbudzają niepokój w każdym człowieku, mającym okazję rzucić okiem na ten dziw natury. Język mają gardłowy, acz niewymawialny dla żadnego człowieka, elfa, czy innego luda starszej i młodszej krwi. Żadna istota nie wyda na raz dwóch głosów tak dysharmonijnych jak śpiewny język Ogaarów, kiedy na raz gadają jedną i druga gębą. Co ciekawe mają dwa języki, ale jedną tchawicę i przełyk. Akademiccy lingwiści doszli do wniosków, że mowa Ogaarów składa się z dyftongów i alikwotów, których część rodzi się w krtani, część zaś przed językiem.
Z opowieści Subotaia wnioskuję, że yllinorscy Ogaarzy (czy też Ogarzy, jak upierał się mój rozmówca), żyją na pograniczu tundry i stepu żywotem nomadów. Nie mają wierzchowców (żaden koń nie udźwignął by dorosłego osobnika), przemierzają więc step pieszo. Zamieszkują w jurtach, dobytek swój przenosząc na barkach całej rodziny. Z przyjściem chłodów wędrują na bagniska Jurbalikh. To lud prostych myśliwych i zbieraczy, żadną miarą nie przypominający wielkiej cywilizacji sprzed dwóch tysiącleci. Pozostała im jednak (nie wiedzieć skąd!) umiejętność obróbki żelaza, a skórzane przedmioty Ogaarskiego rękodzieła są rzeczywiście zadziwiającej jakości.
Zacny Subotai wyraźnie wspominał, by nie mylić trójokich Ogaarów z podstępnymi Zagnolami, których gromady również zimują nad wodami Jurbalikh. Rasa Zagnoli jest szeroko opisywana w bestiariuszach północy kontynentu, gdyż tam głównie rozplenił się ten leniwy i agresywny pomiot. U nas na południu, dziękować bogom, wielu Zagnoli nie uświadczysz. Podobnie jak Ogaarów klasyfikuje się Zagnoli jako olbrzymów. Największe samce mają ponad 8 stóp wzrostu. Istoty te wywodzą się jeszcze z Szóstej Ery, z czasów chaosu i pęknięcia sfer. Wtedy na północy Ynevu rozpadło się wszechmocne imperium Kyrian, a na kontynencie zagościły ludy i istoty przybyłe ścieżkami magii z odległych światów.
Ale koniec dywagacjom, wróćmy do Zagnoli. Brutalni, prości i napastliwi – takoż mi potwierdził Subotai. Z wyglądu przypominają muskularnego człeka, lecz twarz Zagnola jest dziwaczną mieszaniną człowieczych i wilczych rysów. Przenikliwe, żółte ślepia i uzębienie mięsożercy wcale nie dodają uroku jego potwornemu pysku. Ciało tych istot pokrywa gęste, czarne (albo rdzawo brunatne) owłosienie. Im starszy osobnik tym jest ono bardziej obfite. Zagnole, jak wszystkie olbrzymy, dysponują nadludzką siłą fizyczną. Może i nie są zbyt inteligentni, lecz nadrabiają to zwierzęcym sprytem. Zbierają się w kilkudziesięcioosobowe gromady i wspólnie polują na wszystko, co nadaje się do jedzenia, nie gardząc także ludzkim mięsem. Używają kiścieni wykonanych z kamienia i kości, a także proc (a wedle słów łowcy ciskają oni kamienie z nadzwyczajną celnością). Zagnole żyją dość krótko, pół wieku to aż za dużo jak na żywot tak bezecnego stwora.
Słuchając opowieści Subotaia, nie mogłem powstrzymać mej naukowej ciekawości i wypytać myśliwego o same okolice Jurbalikh. Niech czytelnik wybaczy mej skrupulatności, ale wielka odpowiedzialność ciąży na mych barkach, a słowa tu zapisane, kiedyś nabiorą wiekopomnej wartości.
Mój szacowny rozmówca ostrzegł mnie przed niebezpiecznym i wstręt budzącym potworem, którego rodzaj od wieków bytuje na bagnach Jurbalikh. Piszę tu o Wstydliwcu i jeśli czytasz na głos me słowa niewinnej młodzieży, zmilcz proszę pewne fragmenty. Wstydliwiec wedle słów Subotaia jest bydlęciem występnym, groźnym i nieobliczalnym. Nie dość, że cuchnie obrzydliwie i blisko podejść do niego, bez chusty na twarzy się nie da; to wygląd ma tak odrażający, że pióro me waha się czy w ogóle o tym pisać. Wstydliwiec z daleka przypomina górę żywego, ociekającego śluzem, mięsa, którego wierzchołek wieńczy skórzasta wić. Wić owa w nieustannym ruchu się znajdująca, chwyta wszystko co porusza się w zasięgu czucia Wstydliwca. Bo wiedzieć musicie iż potwór ten nie ma oczu, ani uszu. Widzi i czuje zaś całym swym, wstrętnym cielskiem. Wielki na 10 stóp, a czasami i jeszcze nadto, wić ma o stopę dłuższą. A chwytna jest ona i niemożebnie silna. Subotai widział, jak kiedyś Wstydliwiec pochwycił wpół bagiennego kolczaka i dwoma uderzeniami o ziemię, złamał mu kręgosłup. A kolczak cięższy jest przecież niż młody źrebiec!
Porusza się to stworzenie na dwóch krótkich, mięsistych stopach. Z pozoru wolny i ociężały, jest niebywałym przeciwnikiem dla każdego, nierozsądnego myśliwego, który chciałby Wstydliwca upolować. Rozcięty Wstydliwiec wydziela bowiem kwasy, mające silne, halucynogenne właściwości – tak pożądane przez szamanów niektórych szczepów.
Nazwa tego nieobyczajnego stwora bierze się z jego otworu gębowego, który zajmuje trzecią część obrzydliwego ciała. Przywodzi on na myśl niewieście przyrodzenie, wypełnione zębiskami i ociekające śluzem. Nieprzyzwoity wygląd tej poczwary sprawił, że rzadko który badacz ważył się umieścić jej rysunek w bestiariuszu. Subotai jednak z zapałem godnym uczonego, szczegółowo opisał mi owo monstrum, więc wedle słów jego wszystko skrupulatnie zapisałem.
W tym miejscu muszę dopisać swoje spostrzeżenia z podróży po tym dzikim kraju. Schodząc z przełęczy Chagain, drogą do stolicy, widziałem na obrzeżach traktu skupiska niebieskiego kwiecia, wielce mi przypominającego Hibiskusa Larmarońskiego. Wiedzieć przeto musicie, że nie chwaląc się, uczoność mam ugruntowaną o zielu wszelakim, na pyarrońskiej ziemi rosnącym. Przyglądając się z bliska, ku memu zdziwieniu odkryłem, że mam przed sobą nie dobroczynny Hibiskus, lecz zdradliwe Wściekłe Ziele, w Wielkim Herbarium Ebrulfa zapisane pod starogodońską nazwą Ebendin Sineas. W Yllinorze z oleju wytłaczanego z nasion Wściekłego Ziela uzyskuje się składnik rodzimych perfum. Natomiast pyłek tego kwiecia wywołuje w człowieku napad szału, nieopanowanej złości i agresji, której ani dobrym słowem, ani skutecznym medykamentum pohamować się nie da. Co dziwne, pyłek ten nie szkodzi ani bydłu, ani dzikiemu zwierzowi. Powiada się, że wiedźmy używają go do ogłupiania swych ofiar i kierowania ich wściekłości w pożądaną stronę. Ja w każdym razie dowiedziałem się od miejscowych kapłanek Dar-Larti, że wywar z liści Wściekłego Ziela przynosi natychmiastowe ukojenie rozszalałej osobie. No, ale trzeba ją wpierw pochwycić, skrępować i rozewrzeć szczęki, albo choć drewniany kołek między zęby wsadzić.
Parę dni później, gdy ponownie spotkałem półnomadę, zechciał mi opowiedzieć o stworzeniach żyjących daleko na południe od Yllinoru, za jodłową puszczą porastającą brzegi Jas-Darji, w niegościnnej tundrze u stóp Gór Pakkoram.
Dziwy mi prawił o ludzie Homanów. Ten niski na 3 stopy ludek, mieszka w pokrytych skórami namiotach wśród wzgórz Pakkoramu. Homani nie boją się mrozu, są krępi, mają krótkie kończyny, płaskie nosy i duże, owłosione uszy. W szerokich ustach Homanów tkwią dwa wielkie siekacze, między którymi rozciągnięta jest membrana – błona, której używają w swej barbarzyńskiej mowie. Ponoć wyuczyć się ich sepleniącego, pełnego świstów i brzęków języka jest niemożliwością. Mają skośne, żółte oczka, i wedle słów Subotaia nie sposób odróżnić męża od niewiasty patrząc na tych karzełków. Sami nazywają się jam-manalaoli, co ponoć oznacza śniegowych wojowników. Żyją w wielkich skupiskach lecz nie wiemy nic o ich zwyczajach, czy życiu społecznym. Faktem jest, że chętnie chwytają samotnych, osłabionych myśliwych, czyniąc z nich swych niewolników. Nie mają poza tym wewnętrznej hierarchii, co może zadziwiać badaczy barbarzyńskich plemion. Nad ludem Homanów panują bowiem Śniegowłosi, którzy są odmiennymi istotami, zupełnie bez pokrewieństwa z tym pogrążonym w ciemnocie ludem. Wojownicy Homanów z wielką wprawą używają kościanych dzirytów i noży. Używają jakiejś słabej trucizny, która osłabia i oszałamia ofiary, ale, ku mojemu ubolewaniu, żadnymi próbkami mój rozmowny towarzysz nie dysponował.
Wspomniałem o Śniegowłosych, cierpliwemu czytelnikowi należy się tu więcej wyjaśnień. Porównując opowieści Subotaia z moją wiedzą, doszedłem do wniosku, że to ni mniej ni więcej tylko Lodowi Magowie, opisani w rzadkim pergaminie Viselina con Fyalas – „Dziedzictwo Szóstej Ery albo spuścizna wieków chaosu”. Istoty te wedle mistrza Viselina nie pochodzą z Ynevu, pojawiły się w arktycznych obszarach w wyniku pęknięcia sfer w erze chaosu. Te liczące sobie 6 stóp wzrostu stworzenia wyglądem przypominają nieco yllinorskie elfy. Mają białe owłosienie czaszki i niebieskooki pysk będący karykaturą elfiego oblicza. Subotai twierdził, że nie posiadają uszu, co odbiega od teorii mistrza Viselina. Płci nie można rozróżnić. Sięgając pamięcią do lat mej edukacji, sądzę, że są to istoty hermafrodytyczne, które rozmnażają się inaczej, niż ludzie rozumni i starsze rasy. Zazwyczaj 2-3 Śniegowłosych żyje w wiosce Homanów, doskonale sprawując kontrolę nad tym prymitywnym ludem. Chronią ich przed jakąkolwiek formą magii astralnej, mogącej wpływać na emocje żyjącego bytu. A sami Homani są pod wpływem uroku rytualnie rzuconego przez te legendarne stworzenia. Co więcej, w wioskach Homanów praktykuje się kult Śniegowłosych. Ci niscy barbarzyńcy składają im krwawe ofiary z niewolników, czy pochwyconych jeńców – tak przynajmniej prawił mi Subotai. Dodam jeno, że Lodowi Magowie czerpią swą moc w czarnoksięski sposób – z witalnych sił Homanów. Uczony Viselin opisywał jak to wielekroć ich poddani umierali, gdy Magowie uciekli się do swych zdrożnych praktyk. A władają wielką magią, Viselin opisuje przypadki niewidzialności, telekinezy i użycia magii żywiołów. Podobnież znają formy szkół magii astralnej i mentalnej, a sami są odporni na zaklęcia manipulujące emocjami. Nie mają ciała astralnego i nie muszę chyba dodawać, że chłód w żaden sposób Śniegowłosym nie szkodzi. Subotai radził, by z daleka omijać osady Homanów, na pozór nieszkodliwy lud stanowi wielkie niebezpieczeństwo dla niedoświadczonego podróżnika.
Gdy znajdziemy się już u stóp Pakkoramu, w krainie pokrytej śniegiem przez 8 z 9 miesięcy roku, przyjdzie nam stawić czoła nie tylko surowej pogodzie, kłopotom z prowiantem i pokonywaniem drogi. Ziemie te są ojczyzną Nayannów i Ekkydorów. Nazwy brzmią obco i złowrogo w uszach Pyarronczyka, lecz niech nie zwodzi nas ludowe opisanie świata mego rozmówcy. Mamy tu zapewne do czynienia z potworami lodowych krain, wzmiankowanymi w cytowanej już „Spuściźnie wieków chaosu” Viselina con Fyalas. Nayann to Lodowy Demon wedle indeksu mistrza Viselina. Istota niezmiernie rzadka i cenna dla każdego badacza starożytnych form chaosu. Z demonami co prawda nie ma nic wspólnego, gdyż przyrodoznawcy zaliczają ten byt do gromady ssaków. Ja będę się dalej posługiwał nazewnictwem Subotaia, a po powrocie zawnioskuję do profesorów Akademii Magicznej w Lar Dor, by zmienić miano Lodowego Demona na starogodońskie Nayann Subotaium Grimbanusae. Nayann jest dużym i silnym drapieżnikiem, mistrzowsko urobionym przez naturę do życia w mroźnym klimacie. Jego ciało pokrywa śnieżnobiałe, gęste i krótkie włosie. Myśliwy powiadał, że słyszał opowieści o 10 stopowych okazach tego potwora, ale sam widział o 2-3 stopy niższe stworzenia. Łeb Nayanna jest duży i płaski, osadzony na krótkiej acz ruchliwej szyi, mogącej ponoć obrócić się prawie wokół własnej osi. I nie chodzi tu wedle mego mniemania o polepszenie pola widzenia tego drapieżnika. Jego oczy osadzone są na dwóch giętkich i dość długich wypustkach. Natomiast paszczęka, wypełniona czterema rzędami ostrych jak predockie miecze zębów, potrafi się rozewrzeć na imponującą szerokość.
Nayann chodzi wyprostowany na podobieństwo człowieka. Jakie demony przydały mu czterech ramion, tego się pewnikiem nigdy nie dowiemy. Dwie górne kończyny, długie i muskularne kończą się twardymi i ostrymi pazurami, zdolnymi przeciąć blachę niczym nożyce dobrego płatnerza. Dwie kolejne, wyrastające niżej, są jeno chaotyczną pozostałością. Małe i skarłowaciałe, nie wiedzieć czemu mogą służyć. Nogi tego monstrum zakończone są szeroką, trójpalczastą stopą, ułatwiającą przyczepność w zmrożonym śniegu, a długi kolczasty ogon, pomaga utrzymać równowagę w niebywałym pędzie.
Dzięki Subotaiowi wiedza nasza o Nayannach znacznie się powiększyła. Z radością mogę zapisać na kartach sposób polowania tego potwora. Nayann dostrzegając ofiarę w mgnieniu oka rozpędza się do niebywałej szybkości, myśliwy twierdzi, że ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec poruszających się kończyn poczwary. Widać jeno zamazany kształt, a potem wielki bryzg juchy, gdy rozpędzony Nayan trafi cel i wyrwie paszczęką kawał mięsiwa. Nie może tak pędzić w nieskończoność, gdyż ciało jego niebywale zaczyna się rozgrzewać (nomada widział topniejący i parujący śnieg wokół potwora). Sądzę, że namówiłbym mistrzów Białej Loży do opłacenia wyprawy, której celem byłoby pochwycenie Nayanna. Nasi badacze z pewnością pokroiliby każdy cal stwora byleby tylko poznać jego wnętrze i organy zdolne tak przyspieszyć ruch mięśni!
Skoro piszę już o bestiach wielce osobliwych, nie sposób ominąć Lodowego Smoka, przez lud Kundun zwanego Ekkydorem. Teraz już wiem skąd w języku nomadów wzięło się słowo pochodzące z języka Śniegowych Gigantów, jako że odkryłem związki tych ludów ze starożytną rasą olbrzymów. Ale o tym napiszemy później. Ekkydor jest drapieżcą straszliwym, wiecznie głodnym i wiecznie szukającym żeru. Co prawda ze smokami ma tyle wspólnego, ile bagienny kolczak z pustynna rają, ale mistrz Viselin w swej „Spuściźnie wieków chaosu” takie nazwanie utrzymuje. Podług moich przemyśleń i rysunków Subotaia, Ekkydor jest mutacją polarnego niedźwiedzia, powstałą w skutek zawirowań magii w Szóstej Erze. No, ale dość o moich naukowych wnioskach, bo czytelnik pewnie ciekaw wiedzy o Ekkydorze. Istota ta z całą pewnością mięsem się żywi. Foki, renifery, woły piżmowe, osady Homanów, a nawet Śniegowych Gigantów są dla niego podstawowym źródłem pokarmu. Zamieszkując południowe rejony Gór Pakkoram, swe łowieckie tereny rozciąga aż po Lodowe Pola, po kraniec kontynentu. Ekkydor na myśl przywodzi olbrzymiego, sześcionogiego, białego niedźwiedzia. Pokryty gęstym, jasnym futrem osiąga 20 stóp wysokości i prawie 25 stóp długości, a długie włochate skrzydła, których rozpiętość w locie, Subotai określił na ponad 30 stóp, przykrywają grzbiet onego potwora. Kuriozum jest fakt, że Ekkydor nie lata, lecz wykonuje 2-3 milowe ślizgi w podmuchach polarnego wiatru. Viselin con Fyalas pisze, co prawda, iż zwierz ten lodowym dechem zionie, a aurę strachu roztacza, lecz Subotai przeczy temu nazywając mistrza viselinowe teorie zmyśleniami.
Na koniec mej opowieści zostawiam Ci czcigodny czytelniku, historię Itteyów czyli Śniegowych Gigantów, Lodowymi Olbrzymami mylnie przez uczonych Uniwersytetu Sigranomo zwanych. Nasi, pyarrońscy akademicy, klasyfikują słusznie Itteya do rodziny olbrzymów. Początki tego gatunki giną zapewne w pomroce dziejów Trzeciej albo Czwatej Ery, choć polecenia godnym wydaje mi się dzieło Fulrada z Ghirony „Komentarze badacza albo dociekania natury gigantów”. Tę księgę, jak i „Historyję naturalną” Viselina, czytelnik znaleźć może w zbiorach Wielkiej Biblioteki Nowego Pyarron.
Ale ja chciałbym się skupić na relacji mego interlokutora. Podług Subotaia Ittey wzrostem przekracza 15 stóp. Żyje w wioskach na południu Pakkoram, w ogromnych namiotach z wielorybich żeber i skór polarnych niedźwiedzi, a nie w lodowych zamkach, jak opisano w „Komentarzach badacza”. Innym łgarstwem Fularda wydaje się być teoria gwałtownej natury Itteyów. Myśliwy gorąco zaprzeczył tym imputacjom. Nie tylko cały lud Kundun i plemię Shaun, ale i większość nomadów, szanują Itteyów i nazywają ich „śniegowymi braćmi”. Olbrzymy mają łagodne obejście i potrafią się porozumiewać w wielu językach. Prawdą jest ich niebywała odporność na zimno i niewrażliwość na trucizny rękami człowieka spreparowane.
Wśród nomadów zresztą panuje obyczaj stawania się Aukeri - nietykalnym. Wygląda to tak, że mężczyzna, kiedy ścieżki jego żywota wikłają się w sposób nierozwiązalny, decyduje się wejść na drogę Aukeri. Naonczas maluje sobie twarz na biało, wplata kości ptaków we włosy i staje się nietykalnym. Z daleka omijają go członkowie wszystkich plemion, nie wolno im ni patrzeć mu w oblicze ni odezwać się do niego. Celem wędrującego Aukeri jest odnalezienie „śniegowych braci”. Mając na względzie i klimat i odległość, a zwłaszcza bydlęta pokroju Nayannów i Ekkydorów, wyprawa taka zwykle jest samobójczym aktem rozpaczy. Subotai twierdzi jednak, że szamani sprowadzając duchy tych zmarłych opowiadali o ich sukcesach i brataniu się z Itteyami. Oznacza to, że jednak niektórym Aukeri los nie odmówił szczęścia. Niestety tradycja Aukeri nie zezwala na powrót w ojczyste strony, więc uwierzyć muszę słowom myśliwego i bajaniu barbarzyńskich kapłanów.
Skoro tylko lody puszczą wokół Jermadu i pojawi się nadzieja na wiosnę, ruszam, czym prędzej do Fiirbolain, a stamtąd na wschód ku przełęczy Awakad. Chciałbym jak bogowie pozwolą, nim wiosna się skończy zawitać do Lar Dor i przedstawić me badania zacnemu gronu naukowemu. A szkice niniejsze albo krótką rozprawę o dziwach Yllinoru, jak ją w myślach zwać już przywykłem, jako naukowe traktatum na Akademii opublikować.