Sesja 1 (22 VI)
Pierwsza spotkanie. Plan jest taki, żeby kontynuować wydarzenia, które stały się preludium do Wojny Objawienia. Zawiesiliśmy III kampanię na Taba el Ibara, w okolicach roku 2001… Jesteśmy starsi o 12 lat. Postanowiłem, że ówcześni bohaterowie graczy będą teraz ważnymi postaciami niezależnymi, które mogą mieć decydujący wpływ na nowych bohaterów graczy, a przynajmniej - istotny z nimi związek.
W fabule Magusa nastapiły zmiany. Uwzględniłem wydarzenia z powieści „A Renegat” - Dale Averego i „Halal Havaban” - Wayne Chapmana. Pierwsza powieść opowiada historię pojawienia się Amundów w El Sobirze i dzieje sojuszu Pyarron i Khran. Druga, to losy legendarnego barda Tier Nan Gorduina i początki przepowiedni objawienia Amhe Ramuna - boga wojny Amundów.
Dekadę temu bohaterami graczy byli: Jarood Enver - czarodziej z Pyarron, Abdelatif Abu Hamed - dżenn i filozof, Artemor/Jolan - rycerz Dartona,bóstwa śmierci i Daalam - nekromanta z Doran. Epizodycznie pojawiła się Dżamira - dżadyjska czarownica.
Teraz na scenę wchodzą: Asim - dżadyjczyk, Dahan - zawadiaka i cwaniaczek z Equassel i Malachai - kupiec z Erionu.
Dahan miał spory kłopot. Niechcący przygarnął kilka dżadyjskich rodzin, umykających przed Amundami z okolic Abu Baldek. Pomińmy milczeniem rolę Dahana w całym tym zamieszaniu. Jego chudy tyłek uratował dżadyjski przewodnik. Asim. Asim ibn Ibara, syn pustyni czy coś w tym rodzaju, na ile Dahan pojął łamaną mowę nomady. Asim znał doskonale te okolice. I zapewne mnóstwo innych. Widok zapłakanych dzieci, przerażonych mężczyzn i bezsilnych kobiet z jego ludu, chwycił go za serce. Nie wahał się choć obcy, który usiłował zapanowac nad tym chaosem, budził w nim niesmak i politowanie…
Wybrał jedyną rozsądną drogę - skrajem Pustyni Sztyletów, na zachód w kierunku Zaib Hafra i dalej do Ordan. Zaib Hafra leżała dobre 400 mil od miejsca, gdzie spotkał Dahana. Postanowił ominąć od północy pustynny szlak z El Hamed do Hafry. O tej porze roku, uznał że to bezpieczne. Pora deszczowa skończyła się 3 podwójne księżyce temu, w studniach oaz, które planował odwiedzić, wody powinno być pod dostatkiem. A po 12 dniach wędrówki, pełnym miesiącu rachuby pyarrończyków, liczył, że znajdzie się na sawannie, otaczającej Zaib Hafrę…
Malachai kołysał się niepewnie na grzbiecie hedżina. Obracał w myślach to barbarzyńskie słowo. Zwyczajny wielbłąd… I powtarzał kolejne, żeby nie zapomnieć. Emame - ta śmieszna długa husta, którą obwiązują dżadyjskie głowy… Theub - taka zwyczajna tunika, wierzchnie ubranie, jakiego w zyciu by nie załozył na siebie w Erionie.
Wysłał swoich ludzi ze spławianym drewnem do księstwa Muron i dalej w dół Kie Lyron. Plan był taki, że dotrą do El Meziry, „Wodnego Emiratu” i rusza szlakiem do El Hamed. Niby nie pierwszyzna, ale dla niego to byłby wyczyn. Żeby zrobić po swojemu, odłączył się już na brodzie Taliary i ruszył z innymi kupcami do Zaib Hafry. Trawy sawanny buchały zielenią po obfitych opadach. Stada żyraf i antylop z daleka omijały karawanę, a nocą musieli palić jasne ogniska, żeby odstraszyć lwy, lamparty i jeszcze gorsze drapieżniki…
Zaib Hafra była miastem zderzających się kultur. I tu po raz pierwszy zaniepokoił się wieściami z pustyni. Groźnymi i sugerującymi, że czasy na robienie interesów nie są zbyt łaskawe. Nie wahał się. Wynajął dobrego wielbłąda i czym prędzej ruszył pradawnym szlakiem do El Hamed, Wrót Pustyni. Liczył, że prędzej czy później dogoni jakąś karawanę, zmierzającą na wschód… Był w błedzie. Wszyscy, których mijał zdążali na zachód. W przeciwnym kierunku.
Pierwsza samotna noc była nieciekawym przeżyciem. Dojmujący chłód półpustyni, rdzawe skały w świetle czerwonego księżyca oblewały sie purpurą. Znalazł schronienie przy wysokich kominach z piaskowca. Otoczył się zebranymi w pospiechu kolczastymi suchoroślami, rozpalił ognisko i dotrwał do rana. Po śródnocy wyskoczył na południowy nieboskłon błękitny księżyc. Zrobił się przeraźliwie zimno i tylko podwójny płaszcz z wielbładziej wełny uratował mu skórę. Był wdzięczny bogom, że godzinę przed zachodem kolejnego dnia, natknał się na karawanę. Tam własnie poznał Azima, Dahana i całą czeredę dżadyjskich uchodźców.
Dahan wypluwając piasek uświadomił sobie własnie, że dziś jest pierwszy dzień kolejnego miesiąca. Drugiego miesiąca Arel, miesiąca Błękitnej Stali. Wkrótce koniec roku… Tej nocy napadli ich Amundowie…
Każdy z nich miał koszmary. Co noc to inne, co dzień to gorsze. Każdego na swój sposób pochłaniało własne piekło. Trawiła gorączka. Ocknęli się kilka dni po rzezi jaką przezyli… Choć pewnie byłoby dla nich lepiej zginąć ze wszystkimi.
Ocknęli się w nieznanym miejscu. Przykuci kajdanami do kamiennej posadzki. W ciemnej komnacie, pozbawionej jakichkolwiek wskazówek o tym gdzie są i od jak dawna. Choć kajdany sugerowały wyraźnie charakter ich pobytu. Był z nimi również jeden z dżadyjskich towarzyszy. Choć wszystko wskazywało na to, że leży już martwy.
Nie czuli głodu, jedynie pragnienie. Dopiero po czasie każdy z nich uświadomił sobie obecność sporego tatuażu na piersi. Linie tatuaży jarzyły się czerwonym blaskiem. Wzbudziło to w nich szalony niepokój. No moze poza Dahanem, który nie mógł odżałować, że paskudne bohomazy Amundów zakryły jego wspaniały tatuaż, który coś tam sentymentalnego miał przypominać…
Wkrótce odwiedził ich Daalam. Dorański czarodziej wyjasnił im wszystko. Uratowali ich zwiadowcy rycerzy Dartona. Przyniesli do zamku Tandor, leżącego na granicy półpustyni. Gdy Abdelatif, doradca mistrza zamku, zorientował się co zrobili im Amundowie, rozkazał natychmiast ich zakuć w najgłębszym lochu, a Daalamowi opieczętować drzwi i ściany zaklęciami ochronnymi. Trzymać w chłodzie, polewać wodą i obserwować czy nic z nich nie wyjdzie. Amudnowie użyli typowej sobie magii runicznej. Umieścili na każdym z nich wrota przez które w sprzyjających okolicznościach przeszedł by demon Amhe Ramuna. Abdelatif znał takie „ścienne demony”. Czytał sporo o tajemnicach miast Amundów. Walczył również z niewolnikami pustynnego ludu, których plecy pokrywały krwawe inskrypcje przechowujące demony…
Oczywiście Daalam nie powiedział im tego wszystkiego. Nekromanta chyba uważał ich trochę za swoje eksponaty do eksperymentów magicznych. Nie wiedział jeszcze co zrobić. Dżenn sugerował pozbyć się radykalnie wszystkich. Jemu było wszystko jedno, w końcu nawet po śmierci przydali by mu się do badań. Postanowił poczekać na słowa mistrza Artemora…
Wkrótce zyskali więcej swobody. Odwiedzał ich Daalam, z dżadyjską służba. Dwie dziewczyny - Fajriye i Kimiyja, umyły więźniów i ochłodziły ich ciała wodą. Czarodziej wiedział, że muszą stale się chłodzić, więc na poczekaniu znalazł pół-magiczne rozwiązanie.
Nie czuli się jak więźniowe. Przynajmniej do pewnego stopnia. Największy spokój zachowywał Asim. Ale to wynikało z dżadyjskiego fatalizmu. Mieli kilkoro gości. Dżadyjska księżniczka Dżamira, była chyba najmniej spodziewanym. Abdelatif włożył im jasno swoje poglądy. Jedyne Artemor, ślepy mistrz zamku Tandor, poświęcił im więcej uwagi. Artemor nie potrzebował oczu. Doskonale poruszał się w dwóch światach jednocześnie… w mrokach Shandinu i po omacku na swoim zamku. Shandin, to były zaświaty pyarrończyków, domena Dartona boga śmierci. Przenikał ten świat swoimi zmysłami, żyjąc tu i teraz. I zależało mu na tych trzech straceńcach, którzy mieli posłużc Amhe demonom za marionetki…
Dobił targu. Poświęcił swoich trzech rycerzy: Shuaha, Izydora i Gwidona. Mieli przejąć w siebie demony Amhe Ramuna. Daalam, wespół z Azadem, opiekunem wielbłądów, starannie wycięli płaty skóry z nieprzytomnych bohaterów. Abdelatif, zahamował potężny krowtok każdego z nich. A rycerze w tajemnym rytuale nekromanty, przyjęli na siebie fragmenty skóry z tatuażem. Daalam dla bezpieczeństwa, wprowadził w hibernację każdego z nich, obniżając temperaturę ciała i paraliżując ich świadomość. Dartonici, pogrążeni w głębokim śnie, zostali otoczeni lodowymi sarkofagami….
Artemor, w zamian, zobowiązał trójkę bohaterów, by ruszyli do pradawnej twierdzy Berhesz Sarum. Wiedział, że tam SĄ Amundowie. Ostatnim razem gdy tam był - umarł…
Rany goiły się w nadzwyczajnym tempie. Nie byli świadomi tego procesu. Mogli chodzić, jeść, ruszać rekami. A nawet spróbować pomachac żelastwem. Tylko Malachai otwierał oczy ze zdumienia. W cztery dni, ich obrażenia zagoiły się jak przez cztery miesiące. Było to niepokojące, zwłaszcza w miejscu poświęconym śmierci.
Mogli wreszcie swobodnie poruszać się po terenie zamku…