Musieli zostawić konie na mokradłach, znajdując bardziej suchą okolicę i dalej udać się pieszo. Indar i Wuko pozostali z dobytkiem, a Dash i Brekka zanurzyli się w głąb moczarów. Wcześniej Dash odprawił rytualne wróżby paląc w ognisku łopatkę bawołu. Duchy były przychylne i odsłoniły mu kurtynę przyszłych zdarzeń. Oczywiście odpowiadając enigmatycznie.
Droga do Kipu, którą pamiętał Dash była nieco inna. Pełna zdradliwych topielisk, mgły przysłaniającej groble i traw zachęcających by spróbować oprzeć stopę na zarośniętej kępie. Dash użył pieśni lewitacji by sprytnie ominąć bezdenne oparzeliska, i bulgoczące doły śmierdzącego bagniska. Dotarł do wzgórza opasanego wodnisto-błotną fosą. Mostek z pęków splecionej wikliny wiódł ponad błotem. Ale przejście przezeń broniła żaba ogromnych rozmiarów. W tym czasie Brekka trudził się zużywając pokłady energii umysłu, by w podobny jak Dash sposób pokonać bagnisko.
Dash w dobrej wierze, ruszył na mostek chcąc uprzejmie przedstawić się żabie. Podejrzewał, że opętał ją duch służący Kipu. Żaba jednak nie miała dobrych zamiarów i poczęstowała nomadę potężnym wystrzałem obślizgłego jęzora. Dash pokonał kilka metrów w powietrzu, jak uderzony kamiennym taranem i wylądował w błotnistym sitowiu z pękniętym obojczykiem, krwawiąc z ust. Długo dochodził do siebie.
Finalnie pozbył się strażnika tańcem odpędzającym zwierzęta. Dalej droga wydawała się już prostsza. Nic z tego jednak, gdyż całą wysepka opasana był wysokimi bukami. Ich pnie zrastały się jeden z drugim tworząc nieprzebyty mur drewna. Brekka poczuł na swojej skórze gniew drzewa, gdy podszedł w pobliże zwisajcych gałęzi olbrzyma. Te nagle przygięły się, pochwyciły półczłowieka zamiatając kiściami liści i uniosły go kilka metrów w górę. Brekka jednak nie był byle chuchrem i rozerwał magiczne więzy, łamiąc konary wylądował bezpiecznie na mchu i oddalił się by nie drażnić kolejnych drzew.
Dash musiał się ucieć do zaklęć przekształcających rośliny i wkrótce w miejscu ogromnego buka sterczał wstydliwie pęd pokrzyku. Środek wysepki tonął we mgle. Nie musieli jednak po omacku szukać Kipu, gdyż ten wyszedł sam do nich, przyjrzeć się nieproszonym gościom.
Biały szaman wysłuchał co mają do powiedzenia. A potem zażądał obejrzenia kaprala Wuko. Wkrótce potem, Indar wraz z młodym żołnierzem dotarli na wysepkę Kipu. Szaman Jawdarów długo milczał badając wzrokiem zmieszanego kawalerzystę. W końcu odparł, że się zgadza. Musieli jednak zostawić Wuko pod kuratelą Kipu. Oczywiście worek ziół, które żołnierz miał regularnie zażywać również został na wysepce. Kipu przyobiecał, że wyjmie obcą jaźń w duszy Wuko ale musi odprawić specjalny rytuał. Do owego rytuału niezbędne mu będą składniki. Zażądał, by przywieźli mu trzy pióra z kur, które hoduje niejaki Sandur na Wzgórzach Odrim. Potrzebował też trzech żołędzi z dębu Mund rosnącego na Polanie Nerys. I trochę zielonego grzyba porstającego chatę Balshiry Piegowatej. No i ponadto jednej z córek Ulgana, wodza pomniejszego szczepu Jawdarów. Dziewczyna jednakże koniecznie miała już zaznać mężczyzny, innej Kipu nie chciał przyjąć. Do czasu aż dostarczą mu wymienione składniki i dziewczynę, Wuko miał zostać na wysepce i pomagać szamanowi, przy okazji lecząc się ze złych snów.
Dash słyszał o Ulganie. Wiedział, że jego szczep zajmuje stepy jakieś 60-70 mil na zachód od Jorgulu, ale dokładnej lokalizacji nie znał, podobnież jak i samego wodza. O Polanie Nerys wiedział tyle, że jest to zaczarowane miejsce w Motylim Lesie - w prostej linii 120 mil na wschód od Jorgulu. Wzgórza Odrim znajdowały się na północny wschód od miasta. Niecałe 80 mil dzieliło pola uprawne otaczające miasto i lesiste wzgórza jakie znacząco wznosiły się nad morze traw. Co do Balshiry to w zasadzie Brekka słyszał o tej tarrańskiej wiedźmie. Jej domostwo ponoć znajdowało się u wschodniego podnóża pasma Santriolu, tam gdzie wiedzie szlak z Fiirbolain do Jermadu. Zdaniem Brekki było to ponad 220 mil jazdy stepem na zachód od Jorgulu. To miejsce więc postanowili odwiedzić na samym końcu.