Postanowili rozejrzeć się po mieście. Zaskoczyło ich, że praktycznie nikt nie pilnował czy opuszczają garnizon, czy nie. Nikt ich również nie śledził. Przynajmniej tak się im zdawało. Zahaczyli o portową część Jorgulu. Od rzeki Suese, która o tej porze potężnie wylała tworząc prawie 2,5 milowe jezioro z wartkim prądem, przekopano żeglowny kanał, który wpuszczono do miasta. Kanał zamknięto murem budując wspaniałą Bramę Wodną pod którą przepływały statki cumujące w wewnętrznym porcie.
Tawernę wybrali na chybił trafił, ot taką która zdała się im najbardziej odpowiednia. Ta część miasta, która bezpośrednio stykała się z wewnętrznym portem, wybudowana była na palach. Drewniane belki „ulicy” pod ich nogami głucho dźwięczały pod obcasami ich butów i dudniły wpadając w rezonans od kół wózków i taczek, którymi przewożono tony wszelakich towarów wyciągane z przepastnych luków pękatych kog rzecznych i barek. A całe to dobro wędrowało wprost do magazynów kupieckich i dalej do kramów i na targowiska Jorgulu.
W sali tawerny wybrali stół nieopodal drzwi. Ciemność w kątach i ciasno poustawiane stoliki nadawały tawernie dość przygnębiający wygląd. Humor poprawili sobie nadzwyczaj dobrym jedzeniem i piciem. Brekka, ku swemu zdumieniu rozpoznał w jednym z trójki ogorzałych drabów siedzących po drugiej stronie sali, swojego dawnego podopiecznego - Sokkę. Kilka lat temu, gdy dowodził prywatną strażą w majątku swego przybranego ojca - pana Aire, przyjął do służby młodego Sokkę, syna ubogiej ilorskiej rodziny z wioski spod Chagain. Sokka nigdy nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale jego towarzysze wyglądali na zwyczajnych oprychów. Brekka wytężył słuch lekko wzmacniając go mocą umysłu. Dosłyszał, że omawiają plany rabunku i napadu. Nazwisko jakie wychwycił - Aburto - było, według słów Indara nazwiskiem rodu z którego pochodził thwurir miasta Jorgul, Marekl Santerrza.
Brekka postanowił zainterweniować. CHwilę omówił zarys planu z Indarem, na wypadek gdyby miało dojść do przemocy. Dash-Daran przezornie opuścił na ten czas tawernę. „Owszem, mogę walczyć” - odrzekł dumnie, podejrzewany przez druhów o lęk przed wynmiarem sprawiedliwości - „Ale jak wiem, że wygram.” Brekka rozwiązał sprawę próbując zastraszyć Sokkę, Wisusa i Nerwusika, pierwiej udając troskę i zdradzając, że kapłan Indar może natychmiast wydać ich katu jeśli nie opuszczą miasta. Sokka łatwo dał się przekonać, ale Nerwusik chętnie wywołaby zadymę w karczmie. Na szczęście poszli po rozum do głowy i opuścili miejsce czym prędzej