05.05.23 - Kontynuacja wątku demonicznego. Dużo pytań, dużo odpowiedzi, kolejne tajemnice.
Po starciu z orkiem, który uśmiercony piorunem Dasha uniósł się w niebiosa, stan Brekki był krytyczny. Gorączkował i nie odzyskał przytomności. Doznał „Krytycznych obrażeń wewnętrznych” (Poważna Konsekwencja). Szaman co prawda opatrzył go jak umiał, unieruchomił i wlewał w usta ziołowy wywar. Ale był pewien, że to nie wystarczy. Brekka musiał mieć wewnętrzne krwotoki i fragmenty pękniętych kości jakie naruszyły krytyczne dla życia organy.
Kapłan Vascore był w nieco lepszym stanie. Co nie zmienia faktu, że zapakowali obu na włóki i dwa mozolne dni zmierzali w stronę miasta. Vascore wcześniej doszedł do siebie i o własnych siłach wpełzł na konia. Wyprzedził ich, ale Indar nie ryzykował forsownej jazdy ze względu na Brekkę. Gdy wjechali na pola jęczmienia, na których ilorscy żeńcy rozpoczynali żniwa - mury miejskie były w zasięgu wzroku.
Bez zwłoki skierowali się do miejskiej infirmerii wioząc nieprzytomnego Brekkę w noszach rozpiętych między wierzchowcem Indara i Jaśniepanem półczłowieka. Powitała ich przełożona ośrodka, wielebna Veroneja. Ostatnim razem widzieli się z nią dwa miesiące temu, gdy uleczyła jątrzącą się ranę od postrzału kościanym grotem Baydarów. Zapamiętała ich. Dała też do zrozumienia, że oczekuje wsparcia i datku od Indara. Kapłan się nie zawahał. Dash słyszac o potrzebie ofiary opatrznie zrozumiał staruszkę. Zaczął rozglądać się w naiwności po podwórzu infirmerii czy nie ma gdzieś w pobliżu gołębia lub innego ptaka, którego mógłby złożyć w ofierze potężnemu duchowi, któremu służyła Veroneja. Dostrzegł jedynie gawrona siedzącego na rynnie, który przekrzywionym łbem i mrugającym ślepiem wpatrywał się w trójkę rozmówców i leżącego wojownika. Indar wyperswadował szamanowi miejskie łowy. Koniec końców na Brekkę spłynęła najczystsza moc Dar-Larti gasząc gorączkę, tamując krwotoki i ustawiając kości na właściwych miejscach. Mieli sie zjawić za dwa dni, gdy wojownik odzyska siły. Obaj za to skorzystali z noclegowni i stajni przy infirmerii, które nie były tak zajęte jak gospody i karczmy przy głównej ulicy.
Indarowi bardzo zależało na spotkaniu z wielebnym Josu. Zastali go w świątyni. Jorgulski kościół Kai-Ahnara tradycyjnie zbudowany na bazie równobocznego trójkąta - symbolizującego ideały mądrości - postawiono z ciemnej cegły, pozyskanej z nadrzecznego mułu i wypalonej w miejskiej cegielni obecnie znajdującej się poza murami grodu. Wielebny zaprosił ich do vestro, bocznego pomieszczania świątynnego. Indar z niecierpliwością dopytywał się o losy amuletu, który oddał wielebnemu w celach badawczych. Oto co się dowiedział:
Wielebny Nicole nie był tak uprzejmy jak dwa miesiące temu. Zapewne pamiętał Indarowi fakt, że odrzucili jego ofertę współpracy. Indar poinformował go co zaszło w stepie i przy okazji dowiedział się o pilnej naradzie w ratuszu, którą thwurir rady miasta - Markel, zwołał tego wieczora.
Brekka odzyskał przytomność i mógł rozmawiać z przyjaciółmi. Podzielił się dwoma wizjami które naszły go w malignie. W jednej widział uciekającego przez las szamana orków. Ścigało go potężne zwierzę. Brekka we śnie ujrzał wściekłą niedźwiedzicę, która dopada i miażdży przerażonego maga. W innym śnie miał wizję młodych Hantu. Los ich nie oszczędził, dotknęła ich zaraza, która wpierw zabiła im konie, a potem osłabiła ich samych. W wizji ujrzał czołgających się, obdartych nomadów, których ciała pokryte były krwawiącymi guzami. W wizji wpełzali półżywi do obozu.
To tknęło Dasha i postanowił zbadać podarowaną mu bransoletę.
Dash odjechał późnym wieczorem za miasto i spętał konia sto kroków od nadrzecznych zarośli. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu zapadł w trans i rozpoczął taniec oczyszczenia skacząc i zawodząc nad obręczą Erdene. Zwierzoduchy rozwiały mu mgłę zaświatów i dojrzał skażenie klątwą chaosu, demonicznym dotykiem. Ochłonąwszy z transu zakopał przedmiot głęboko nad rzeką zapamiętując miejsce.
Wrócił do kręgu i tańczył do upadłego, póki przytomność go nie opuściła (Konsekwencja: „Duchowe wyczerpanie”), Rankiem oprzytomniał i wrócił do noclegowni przez otwarte o świcie miejskie bramy.
Opowiedział co zaszło przyjaciołom. Indar potwierdził jego obawy, Dash był przeklęty i nosił w sobie klątwę choroby. Wysypka na rękach, którą rano jeszcze widział, teraz zamieniła się w Krwawiące guzy na rękach (Konsekwencja). Postanowili poprosić Veroneję o dar zdjęcia klątwy. Tym razem kapłanka musiała by uciec się do boskiej interwencji, bo klątwy inaczej nie dało się zdjać. Jednak Dash nie był Ilorem, co stanowiło pewien formalny problem.
Dash opowiedział ze szczegółami co zaszło kilka dni wcześniej, z czym walczyli i jaką rolę odegrał on sam, chroniąc też Indara (aspekt tymczasowy: Pełen podziw dla Dasha). Indar zaś, odkrywszy motywy kapłanki (Koncept: Zgodna z literą prawa.) wykorzystał ten fakt, by odwołując się do Kodeksu Kruh-Berana i sięgając do kiesy przekonać wielebną. Veroneja finalnie zaczerpneła boskiej mocy i usunęła klątwę jaką skalany był Dash-Daran.
Indarowi zależało na spotkaniu z kapitan Sodregą. Chciał się upomnieć o nagrodę za dezerterów. To pozwoliło mu znów radośnie poczuć ciężar sakiewki na pasie. Przy okazji dowiedzial sie, że rada wezwała wszystkie patrole jorgulskich strażników z północy i właśnie rozsyła je ne południowe szlaki i bezdroża, by zbadać czy wydarzenia z orkowym szamanem było incydentem czy też większą akcją. Czarny Jastrząb rozesłał swoich jeźdźców. Jawdarowie mieli przeczesać wielki obszar stepu między lewym brzegiem Suese, jeziorem Jurbalikh, a szlakiem z Fiirbolain do Jermadu. O powadze sytuacji świadczył również fakt wysłania trójki Łowców z sekty Anat-Akhan, którzy mieli przybyc do Jorgulu i wszcząć śledztwo.
Sodrega spotkała się z nim na majdanie garnizonu, czekając aż przyprowadzą jej wierzchowca. Udawała się z niewielką kompania strażników na objazd szlaków przy wioskach na południe od miasta.
Brekka od kilku dni był w stanie ruszać nogami. Postanowił udowodnić wszystkim, że dosiądzie konia. Kapłanki tego nie pochwalały, ale nie mogły zapobiec głupocie upartego wojownika. Widząc go w lepszym stanie zaczęli się zastanawiać nad dalszymi planami.
Zaczęli rozważać powiązania Brekki z amuletem i elfem. Oto do czego doszli:
Widząc, że Brekka nie czuje się jeszcze na tyle silny by utrzymać się w siodle dłużej niż pacierz, postanowili poczekać kilka dni.
Indar rozpytał w infirmerii o handlarza magicznymi amuletami. Zależało mu na czymś co zabezpieczyło by go w przyszłości przed klątwami szamanów i nie tylko. Ciągle wspominał widok krwawiących wrzodów na przedramionach Dash-Darana. Po interwencji kapłanek szamanowi pozostała co prawda dokuczliwie swędząca wysypka, ale najprawdopodobniej uratowano mu życie.
Indar zapragnął nabyć amulet chroniący jego ciało astralne. Przedmiot rzadki i kosztujący fortunę. Wpłacił całą kwotę i zastawił kilka przedmiotów. Los jednak nie był łaskawy i zamiast amuletu dostał wiadomość o napadzie na transport i kradzieży cennych dóbr.
Fakt, że Indar pozbył się sporej części majątku sprawił, że Dash-Daran musiał dźwignąć cieżar przygotowań do dalszej wyprawy. Postanowili udać sie do Jermadu, a jak zajdzie potrzeba to jeszcze dalej. Po drodze planując odwiedzić Kipu Dwa Niedźwiedzie.
Dash zakupił podróżny prowiant, ale sam też zainwestował czas i poszukiwania rzadkich składników jakie zamierzał zużyć tworząc Maskę Odkrycia. Ten szamański artefakt pozwoliłby mu czytać myśli i wspomnienia innych ludzi. Wyjechał więc za miasto i podróżując przez wioski oferował uzdrawiające rytuały dla bydła i koni, często też pomagając pracującym na farmach nomadom. Dzięki temu był w stanie udźwignąć koszty jakie poniósł tworząc osobliwy artefakt.
Brekka czuł się na tyle pewnie chodząc (choć wciąż wspierał się na kosturze), że postanowili wyruszyć czym prędzej w step. Chcieli dotrzeć do bagnisk Kipu jeszcze podczas miesiąca Chwały. W jego końcówce upały już tak nie doskwierały, noce były chłodniejsze, dni wyraźnie krótsze a bagna wyschnięte na wiór i w miarę bezpieczne.
Przemierzali pola na których robotnicy ilorscy rozrzucali już koński nawóz pod jesienną orkę. Wielkie stada owiec pędzono do wiosek, a nad traktami unosiły się tabuny pyłu i kurzu. Od tygodnia w okolicy miasta nie spadła kropla deszczu.
Na samotnej wysepce starego szamana, ukrytej pośród nieprzebytych bagien rzeki Suese odwiedzili niedoszłego kaprala ilorskiej jazdy i jego czarnowłosą małżonkę. Wuko nosił się na sposób nomadów i zapuścił włosy. Córka wodza Ulagana - Kargira, niedawno poślubiona ilorowi przyjęła ich w jurcie częstując przysmakami charakterystycznymi dla bagiennej okolicy. Najbardziej byli jednak ciekawi dziecka Wuko i Kargiry, które - wedle rytuały Kipu - miało w sobie nosić duszę szamana, jaka przez tygodnie zamieszkiwała umysł Wuko i mało nie doprowadziła go do szaleństwa.
Pamiętali, że maluch urodził się równo 30 dni temu. Zszokowało ich, że do namiotu wszedł dzieciak - z wyglądu 12-nasto letni. Młody szaman - dzięki rytuałowi Kipu - dojrzewał błyskawicznie. Wciągnęli go w rozmowę, Dash był ciekaw co i na ile pamięta ze swojego poprzedniego życia.
Chłopak był świadom swego imienia i pochodzenia. Zwał się Jandzargan i wywodził się z ludu Kara-Shin. Nie pamiętał jednak wiele. Miewał przebłyski i olśnienia, wizje i kontakty ze zwierzoduchami. Jednak pełnej mocy nie odzyskał. Zdecydowanie też proces dorastania zwalniał. Mimo to Jandzargan był im pomocny.
Opowiadał o wizjach swojej wioski i starym nauczycielu Dżawuranie. Wspominał wielkie drzewo-totem stojące pośrodku obozowiska. Drzewo miało wrośnięte magiczne kamienie - fragmenty pochodzące z ruin starożytnej budowli ukrytej wśród bagien wokół jeziora Jurbalikh. Jandzargan pamiętał, że po tajemniczym ataku na jego osadę drzewo-totem zniknęło.
Dash i jego przyjaciele potraktowali to jako wskazówkę. W jakiś sposób wiązali osadę Kara-Shin, ducha Jandzargana, zaginiony totem z fragmentami tajemniczej budowli i orka szamana przywołującego demoniczną potęgę. Podobnie postać Guczluka w całej tej układance miała swoje miejsce. Brekka jednak nie wiedział jaką rolę odgrywa jego ojciec, amulet i wydarzenia w wiosce Tarranów.