21.04.23 - Sesja ciekawa, rozpoczęta rozważaniami o mechanice Fate. W tle się dzieje coś niepokojącego, khrańskie orki pojawiają się znikąd. Dużo dywinacji i mieszania we mgle przez byty nadprzyrodzone.
Zamierzali dotrzeć do fortu, by zakończyć sprawę z porucznikiem Gustuko. Brekka nie mógł znieść myśli, że intryga oficera, która miała ich zdyskredytować zostanie bez kary. Wywierał więc presję na Indarze, by wyciągnąć stosowne konsekwencje wobec Gustuko. Taki był tez plan Indara, udać się do fortu, wybadać wpływy Gustuko, powołać się na Kodeks i wymierzyć sprawiedliwość. Los zadecydował jednak inaczej. Mniej więcej w połowie drogi między Jorgulem a fortem, napotkali na grupkę obozujących, młodych nomadów.
Dash w młodzieży rozpoznał rodaków z plemienia Hantu. Młodzieńcy i jedna dziewczyna zajmowali się rannym wierzchowcem. Nieco wystraszeni i zbici z tropu przedstawili się trójce jeźdźców. Borte Niedźwiedź, Gujluk Szara Strzała, Isuke Żebro Bawołu, Erdene Nos w górze i Hulagu Błękitna Gwiazda. Grupa pochodziła ze szczepu Kołlangana, a Erdene była córką wodza Jacyłgyna,
Proszą Dasha by uleczył ich konia, ale szaman tłumaczy, że nie to jest jego domeną. Erdene używa swoich uroków, by zachęcić Dasha do współpracy, ten z sentymentu zgadza się im pomóc. Opatruje okulałe zwierzę. Indarowi jednak nie podoba się to co zobaczył. Wśród wierzchowców nomadów dostrzegł wspaniałego ogiera z królewskich stajni. Wyczuł że nomadzi kręcą i nie mówią prawdy więc wymusił na nich szczerość. Przed Indarem Prawda się nie ukryje.
Erdene przyznała, że konia ukradli i urzędnicy króla wysłali za nimi pościg. Isuke brał udział w królewskim turnieju ujeżdzania. W wyniku intrygi, zajął niesłusznie drugie miejsce. Zdecydowali więc, że sami odbiorą sobie nagrodę i tym samym wymierzą sprawiedliwość. Dla Indara nie ma nic ważniejszego niż sprawiedliwość. Ta jest nawet ponad prawem. Zgodnie z Kodeksem, koniokradom ucina się ręce. Ci zaś, którzy połaszą się na dobra króla, giną w męczarniach, ku uciesze gawiedzi. Indar jednak przyznał im rację. Polecił odjechać jak najprędzej.
Dash zgodził się na dodatkową przysługę. Erdene zostawiła mu chorego konia, Ildika. Zobowiązał się, że zadba o niego i zostawi w najbliższym forcie, by ktoś ze szczepu Kołlangana mógł po niego wrócić i go wykupić. Dash wiedział, że ojciec Erdene - wódz Jacyłgyn jest skłócony z bratem, wodzem Dymiganem przywódcą szczepu z którego pochodził Dash-Daran. Dymigan stał za wygnaniem szamana z ziem szczepu.
Cała rozmowa toczyła się w języku nomadów, więc Brekka siłą rzeczy w niej nie uczestniczył. Obserwując wschodni horyzont, zmierzali w końcu do Dezakezu, dostrzegł dziwne ciemne chmury wędrujące na zachód. Używają siły umysłu wyostrzył wzrok i ze zdumieniem wpatrywał się w setki tysięcy kruków i gawronów których chmary rozciągały się na wiele mil wschodniego horyzontu.
Indar przerwał rozmowę z nomadami i sam przyjrzał się temu zjawisku. Odprawił więc Hantu czym prędzej. Eredene podarowała Dashowi złotą obręcz jako zapłatę za fatygę i opiekę nad koniem. Szaman jednak już wcześniej zwęszył Znamię Chaosu na koniach nomadów. Zanim odjechali opowiedzieli im o spotkaniu z wielką istotą i grupie kalekich odmieńców. Olbrzyma Dash zidentyfikował jako orka, ale o grupie wędrujących kulawców nie słyszał.
Indar pogalopował do Dezakezu. Zamierzał ostrzec Kapitana Mesadeza o potencjalnym incydencie z orkami z Khran. No i bardzo go niepokoiła chmara ptactwa zdążająca w kierunku fortu.
Brekka w tym czasie zajmował się swoim Amuletem Szczęścia. Dash postanowił poradzić się duchów, by mu uchyliły zasłonę przyszłości. Wrzucił zioła w małe ognisko i posługując się magią duchów wprawił we wróżebny trans rytmicznie uderzając w szamański bęben. Wizje:
NIe minął jeszcze ten dzień, gdy spotkali się z grupą Ilorów ściagjących młodych Hantu. Udało im się ich przekonać do porzucenia pościgu. W grupie był znany im kapłan Vascore z kościoła Kai-Syah.
Porozumieli się myślomową z Indarem. Ten - po żarliwej modlitwie i wizjach zesłanych przez Kruh-Berana - postanowił zawrócić i przyłączyć się do przyjaciół i ilorskich strażników. Vascore zaniepokoił się wyraźnie na wzmiankę o orku i grupie dziwnych kultystów. Zaproponował by ruszyć jego śladem. Ale wpierw musieli przeczekać noc i zaczekać na Indara.
Wizje Dash-Darana i Indara były zbliżone. Po wielu godzinach podróży stepem, po wyraźnym śladzie wędrownej grupy, ujrzeli obraz jak z koszmaru. Na niewielkim pagórku w otoczeniu grupy zakapturzonych kalek, przy wtórze rytmicznych bębnów potężnie zbudowany orkowy mag rozpoczynał jakiś plugawy rytuał. Krocząc wokół kilku wbitych w ziemię włóczni - rozpinał na nich dziwaczne pajęczyny lśniace krwistą czerwienia w zapadającym wieczornym zmroku. Dwukrotnie okrążył sześć sterczących pik i wówczas połączone drzewce zapulsowały erupcją energii, które strzeliła w ciemne niebo, ciężkie od granatowych, nisko wiszących chmur.
Vascore nie mógł spokojnie na to patrzeć. Pobłogosławił Indara i okrył się niewidzialnością. Pomknął cwałem w stronę szmana na spotkanie przeznaczenia. Brekka nie krył zaskoczenia. Uderzył piętami konia i ruszył za ogierem kapłana. Dwóch strazników ilorskich nachyliło piki i ruszyło galopem by stratować kalekich kultystów. Indar również popędził swego konia, natomiast Dash, porażony wizją, trzymał się na uboczu zachowując dystans. Czuł ogromną duchową potęgę orka, a jego zwierzoduchy szalały z trwogi.
Brekka kątem oka widział jak kilka brązowych kapturów ginie pod kopytami ilroskich koni. Zdumial się jednak widząc jak nieprzytomny Vascore leci w powietrzu zmieciony z kulbaki ciosem ogromnej pięści orka. Sam zeskoczył w biegu z konia i dopadł do szamana waląc go toporem. Starcie było krótkie i dramatyczne. Wpierw Brekka oberwał przyjmując cios i amortyzując go nieco. Co i tak nie uchroniło go przed konsekwencją „Pęknięte żebro”. Odgryzł się za to i rozorał toporem skórę i mięśnie olbrzyma z jego prawego boku.
Mimo lekkiej rany, szaman skupił swą furię na półczłowieku. Przyzwał swą wrodzoną Nienawiśc do elfów i uderzył potężnie Brekkę omijając jego tarczę. Wojownik nie zdążył nawet zareagować. Cios miał siłę taranu walącego w bramę. Wyrzucił Brekke na kilka metrów, pozbawiając go tchu, przytomności i wywołując szok spowodowany śmiertelnymi obrażeniami wewnętrznymi.
Kilku Ilorów padło wraz z wierzchowcami, gdy kultyści zaczęli się odgryzać. Dash przywołał duchową energię Zaświatów i cisnął błyskawicę wprost w głowę orka. Ten padł na miejscu przerywając rytuał. Coś potężnego i niebywale złego musiało w połowie drogi zawrócić. Wściekłość i zawód musiała znaleźć gdzieś upust. Kiedyś. Nie tym razem.
Kilka chwil później było już po wszystkim. Indar troskliwie wycierał obuch usmarowany krwią i mózgowiem szalonych wyznawców chaotycznego demona. Dash starał się wykorzystać całe swe umiejętności i zasoby ziół, by zachować Brekkę przy życiu. Zauważył przy tym, że druga z trzech magicznych pieczęci, którą lata temu nałozył na wojownika zamykając drogę demonowi, została złamana. Była to runa zabójstwa.
Brekka doznał „Krytycznych obrażeń wewnętrznych”. Byłyby one śmiertelnymi obrażeniami, gdyby nie interwencja Dash-Darana. Mimo to i tak musieli ostroznie transportować ciężko rannego wojownika przez następnych kilka dni. Na pocieszenie zostało Brecce dzielić swój los z kapłanem Vascore, które równie dotkliwie połamany przez orkowego szamana, leżał na włókach ciągniętych przez swego wierzchowca.
Żeby nie było tak słodko, to Dash oszacował, że Brekka potrzebuje co najmniej dwóch miesięcy, by móc samodzielnie wsiąść na konia. I nie jechać wówczas szybciej niż stępem. O napinaniu łuku, czy rzucaniu włócznią w tym czasie mógł zupełnie zapomnieć. Innymi słowy - przez najbliższe 80 dni zdany był na pomoc najbliższych, w praktycznie wszystkich podstawowych czynnościach.