Sesja 7,
W planach miałem typową sesję drogi, gdzie monotonię morza trwa przerywają samotne baobaby, tajemnicze ruiny i niesamowite wydarzenia.
Wędrówka, a w zasadzie jazda był dość monotonna. Opuszczając Zaib Hafrę, pożegnali świat pyłu, skwaru i wielbłądów. Otaczało ich morze pożółkłych trwa. Środek pory suchej na sawannie był dokuczliwy. Na szczęście jechali w 4 konie, a juczny był naprawdę obładowany zapasem wody, workami owsa i suchym prowiantem.
Poprzednie noce spędzali w lekkich namiotach, które kupili na bazarze Zaib Hafry. Pod koniec trzeciego dnia dotarli do wzgórza z ruinami starożytnej budowli, otoczonej palmowym gajem. Było to najwidoczniej stałe miejsce postojów, gdyż w oddaleniu 100 kroków od wzgórza, pod ogromnym baobabem stał wielki szałas upleciony z gałęzi i suchych liści palmowych.
Postanowili zerwać dojrzałe owoce daktyli, które kusząco zwisały gronami, z wysokich palm. Przy okazji obejrzeli ruiny budowli. Była to pozostałość najwyraźniej jakiejś starożytnej budowli granicznej. Nie wzbudziła w nich większego zainteresowania, jedynie Dahan wspiął się na palmę, żeby zebrać słodkie daktyle. Badając okolice odkryli dziwne ślady dookoła wzgórza i świeży grób w którym kilka dni temu pochowana jakiegoś człowieka.
Obudziło to ich czujność. Malachai założył kilka magicznych pułapek, jakie ordańczycy zwykli stosować, zabezpieczając swoje pozycje. Postanowili zwiększyć czujność i trzymać wartę na zmiany.
Czujność była wskazana, gdyż okolice ruin nawiedzała zjawa, śmiertelnie niebezpieczna dla przeciętnego wędrowca. Gdy zaniepokojone konie zaczęły szaleć z przerażenia w szałasie, cała trójka bohaterów zerwała się na równe nogi.
Wkrótce ku ich obozowisku zaczęła się zbliżać ciemna chmura energii ziejąca chłodem i nienawiścią. Broń zdawała się nie mieć na nią wpływu, Dahan z przerażeniem odrzucił jatagan, który w jego oczach stał się ohydnym zbutwiałym kijem pokrytym setką oślizgłych larw cmentarnych, stał bezbronny wobec zjawy. Jedynie Asim siłą umysłu mógł się oprzeć astralnym atakom potwora. Chciał użyć psionicznych mocy i oszołomić zjawę, lecz zaskoczony uświadomił sobie, że ten przeklęty byt nie posiada ciała mentalnego, więc cała energia jego umysłu trafiła w pustkę i rozpłynęła się bez efektu.
W ostatecznej rozpaczy skoczył między zjawę i Dahana, zastawiając go własnym ciałem.
Najskuteczniejsza okazała się magia ognia. Malachai skutecznie poparzył i oszołomił stwora, choć był świadom mocy i potęgi tej istoty mroku. Dopiero ostateczny atak żywiołem ognia robił na drobny pył zjawę…
Po takich emocjach nie mogli zasnąć do rana, opuścili więc to miejsce czym prędzej.
Późnym popołudniem dojechali do sporej farmy, która okazała się skrzyżowaniem seraju z zajazdem. Wielki obszar pól otaczała kolczasta zeriba, na polach dumnie rosła kukurydza i sorgo, a wokół zielenił się palmowy gaj. Budynek seraju był dwupiętrowy, otaczający wielkie atrium pod gołym niebem. Duża ilość namiotów, koni i wielbłądów świadczyła o wielu gościach Mahmuda Al Zawari, właściciela, który ze swą rodziną i liczną służbą prowadził ten zajazd od ponad dekady.
Oddali swoje wierzchowce do napojenia i wyczyszczenia, a sami udali się na sutą wieczerzę. W seraju gościła rodzina uciekinierów z El Hamed, ród Habari, którego sędziwy przywódca, Rakin, wraz z dwójką synów, liczną gromadą żon i 17 dzieci wraz ze służbą, prowadził na północ w stronę Erionu. Dżadyjczycy zajmowali swoje namioty, nie płacąc za pokoje w seraju.
Natomiast w oczy rzuciła się naszym bohaterom gromada jasnowłosych i brodatych przybyszów. Rozmawiali starogodońskim dialektem, i od razu zostali rozpoznani przez Dahana, jako Shadończycy. Istotnie, byli to mieszkańcy zimnego południa. Kapłan Alaksas, arcybiskup Shadlek, przemierzał szlak do Ordan na misji dyplomatycznej.
Przysiedli się do nich i spędzili niesamowity wieczór na rozmowach. Arcybiskupowi towarzyszyła świata 4 szlachetnych rycerzy, którzy byli Gwardią Archaniołów głowy kościoła, wszyscy w randze generałów: Conrados, Melkor, Romus i Gabarus. Dahan oczywiście nie zmarnował okazji i postanowił spróbować się z Melkorem w ćwiczebnym pojedynku.