Sesja 4, październik
Chyba trzeba było trochę odetchnąć po dość monumentalnych wydarzeniach z pustyni. Co najmniej 2/3 bohaterów sprawiało wrażenie, że piasek i upał zaczyna ich mierzić…
Oczywiście, że musieli zregenerować siły. I nawodnić organizm. Otrzymali wspólną komnatę w jednej z narożnych wież kasaby. Pomieszczenie było dość przestronne, łoża wygodne, a podłoga zasłana dywanami. Zbudzili się przed samym południem, choć za oknami było szaro.
Śniadanie przyniosła im córka kowala Grega, której tak do końca nie rozpoznali, choć uderzyła ich egzotyczna uroda dziewczyny. Zbliżała się burza i Asim doskonale wyczuwał charakterystyczny zapach wiatru, zapach miliardów ziaren piasku trących o siebie nawzajem, gnanych huraganem, które uderzając w nieprzygotowaną karawanę gotowe były odrzeć do suchych kości każde żywe stworzenie w kilkanaście minut…
Wkrótce huragan uderzył. Musieli szczelnie pozamykać okiennice i przyświecać sobie kagankami. Zrobiło się mrocznie, ponuro i złowieszczo, zwłaszcza w zamku, zamieszkiwanym przez rycerzy Dartona, pyarrońskiego bóstwa śmierci. Nikt jednak się nie spodziewał wydarzeń, które miały wkrótce nastapić.
Postanowili rozmówić się z Ezatollahem, Abdelatifem i Daalamem. Mieli już dość tego miejsca, tej atmosfery i poczucia zależności od kogoś lub czegoś.
Zarządca nie był zbyt wylewny. Widac było po nim, iż się denerwuje i jego myśli krążą gdzieś daleko. Mistrz Artemor ze starszyzną rycerzy opuścił zamek jakiś czas temu. Ponoć wezwał go Airun Al Marem, na jakieś ważne spotkanie. Ezatollah, sugerował, że twierdza wkrótce może zostać opuszczona, moga ją zająć uciekinierzy, jako miejsce bezpiecznego noclegu, lub zbóje, których pełno na świecie. To wyznanie mocno zaniepokoiło Malachaia i Dahana.
Prawdziwym szokiem była informacja o stanie Daalama. Ten podstarzały mag ponoc upił się do nieprzytomnosci i nie był w stanie o własnych siłach wyjść z łoża. A musieli z nim porozmawiać. Postanowili to sprawdzić.
Na zewnątrz twierdzy rozpętało się prawdziwe piekło pustyni. Przez szczeliny w okiennicach widzieli fale piasku przelewające się przez zamkowe mury. Miało się wrażenie, że coś szczelnie oblepiło budowlę, zwielokrotniając echo głosów i kroków.
Faktycznie, mag nie chciał otworzyć im drzwi. Zresztą zaklęcia ochronne które na nie rzucił dość skutecznie osłabiły ich morale. Postanowili się rozdzielić. Dah'an pognał na piętro, do kuchni. Stary flirciarz oczarował kuchmistrzynię i wycyganił od niej najlepsze wino i wiadro wody. WIno dla siebie, a wodę na ocucenie pijaka. Przy okazji, w dość próżnym i pustym łbie Equasselczyka zaświtała myśl, by pospacerować w wichrze pustynnej burzy… Miał sporo szczęścia. Wicher omalże nie zmiótł go z krużganka, otwartego na wewnętrzny plac zamku. Plac był całkowicie zasypany…
W tym czasie Malachai i Asim wyciągnęli pijanego i nieprzytomnego Daalama z łoża. Komnata czarodzieja był w opłakanym stanie, a smród moczu, wymiocin i jakichś alchemicznych wyziewów nie zachęcał do dłuższego w niej pobytu. Musieli wezwać sprzątaczki, by uporządkowały to miejsce.
Asim musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. Spokoju nie dawał mu stan Ezatollaha. Gdy ponownie wszedł do pokoju zarządcy, jasnym się stało, że ten chce jak najszybciej opuścić zamek… Gniew na chwilę zawładnął Asimem. Powściągnął go i z całą mocą swojej charyzmy i autorytetu przemówił do emocji i rozsądku dżadyjczyka. Uczynił to bardzo skutecznie. Gdy opuszczał zarządce był pewien, że jego dawni nauczyciele byliby dumni.
Napięcie w zamku we wręcz namacalny sposób rosło. Skupiało się wokół miejsca, gdzie ponad 18 dni temu, ocknęli się z koszmaru, jaki ich spotkał na pustyni. W więziennej piwnicy, w bryle lodu, uwięzione były ciała trzech Dartonitów. To oni przejęli na siebie fragmenty skóry z ich ciał, więżące demoniczne istoty Amhe-Ramuna. Było to kunsztowne i niebezpieczne posunięcie. Angażowało magiczne sztuki dorańskiego nekromenty i sakralną magię Dartona. Choć zapewne tylko synergia takich sił, mogła stawić czoła mocom boga Amundów.
Gorączka, która trawiła ciała pogrążonych w letargu rycerzy, wkrótce zaczęła osłabiac lodowe struktury ich więzienia. Gdy moc zaklęcia osłabła, gdy Daalam, którego część umysłu kontrolowała zaklęcie, utracił świadomość w pijackim widzie, gdy moc czerwonego księżyca zalała falą piaski Taba el Ibary i teraz niesiona pustynnym huraganam nasycała każde pradawne miejsce mocy, każdy kamień w ruinach starożytnych piramid Amundów. Moc znaków wyciętych w skórze ludzkich zwierząt otworzyła przejście cienistym demonom. Te dwuwymiarowe bestie wydarły się z piersi martwych juz rycerzy. Zatańczyły na murach piwnicy i rozpoczęły swój rytuał. Wysoki Hat-neb, który własnoręcznie wycinał te znaki w skórze ofiar, miał pełną świadomość wydarzeń. Dwudziestu hebetów, czekało w pełnej gotowości bojowej by pójść za jego rozkazem…
I wtedy fala mocy rozsadziła drzwi więzienia. Demony wywiązały się z zadania, otworzyły portal i powróciły do swojego świata, głodne i niezadowolone. Dusz martwych rycerzy nie zabrały ze sobą. Moc Dartona rozciągała się na to miejsce. Jeden z jego archaniołów otworzył Wrota Shandinu i bezpiecznie przeprowadził trzy dusze przez Rzekę Czasu. Nie musiał sięgać po swój miecz, by odstraszyć demony. Już sam wygląd anioła śmierci sprawił, że bestie czmychnęły do swego świata…
Kapłan wydał rozkaz i do otwartej bramy przestrzennej, jeden po drugim, zaczęli wskakiwać wojownicy. Czekała ich uczta walki, amok szaleństwa, jakie podsyca zapach krwi i okrzyki konających. Najwyższa sztuka, która docenić może tylko Amund, tylko wyznawca Amhe Ramuna.
Malachai stał przy Abdelatifie. Dżenn pełen skupienia wiedział co, jak i gdzie należy zrobić. Użył swych mocy umysłu, by wyhamować napór wojowników. Nie oczekiwał takiego wsparcia po Malachaiu… Ordańczyk natomiast przepuścił przez swe ciało całą moc, jaką od wielu tygodni powstrzymywał. Krew zapłonęła mu prawdziwym ogniem. Użył tego, co było esencją jego życia…magii ognia. Potężna eksplozja rozerwała wręcz kilku napastników, resztę dotkliwie parząc… Runęli na nich młodzi rycerze Dartona.
Hat-neb nie spodziewał się tego w ogóle. Gdy jako ostatni wkroczył do portalu, skupiał w sobie moce bóstwa, by jak najprędzej porazić strachem emocje przeciwników. Nim zdążył pomyśleć, ogarnęła go fala żaru, zdzierając w płonących pasmach, skórę z jego twarzy i pięknego torsu. Podpalając mu troskliwie splecioną brodę i wspaniałą perukę. Nie zdążył nawet krzyczeć… zapłonęły jego szaty i pas, na którym wisiał dziwny symbol odebrany jednemu z tych, którzy mieli stać się jego ofiarami…
Dziwnie się czuli siedząc po północy w swojej komnacie. Dah'ah jawnie okazywał swe poczucie bycia oszukanym i zdradzonym przez Malachaia. Ten wyznał otwarcie kim jest. A Dah'ah nigdy nie przepadał za szpiegami. Za ordańczykami w szczególności. Nawet poranny pomysł wspólnej ucieczki z zamku na saniach napędzanych żaglem, wydał mu się teraz żałosny i głupi.
Asim zachował dla siebie swoje myśli. Doceniał szczerość maga ognia. Od dziecka słyszał o potędze zachodniego sąsiada pustyni, o wspaniałym mieście Ordan, o mocach magów ognia i ich niechęci do dzielenia się władzą z kimkolwiek…
Czekało ich jeszcze wiele rozmów, wiele decyzji i wiele kompromisów.