Sesja 3, 6 września
Sytuacja bohaterów stała się nie do pozazdroszczenia. Spokój i opanowanie powinno być ich najwiekszym sprzymierzeńcem…
Przeżycie na pustyni nie było wyzwaniem dla Asima. Podobnie zabrani przez niego bracia z Abu Baldek zachowali spokój. Decyzja była jednak trudna - wracać do twierdzy nie znając dokładnego kierunku, bez wody, mając świadomość podróży przez 8-10 dni? Czy też ruszyć do Berhesz Sarum? Licząc że twierdza ma swoje studnie i nadal jest opuszczona? A może udać się w innym kierunku, szukając jakiejkolwiek oazy?
Wybór padł na twierdzę. Mieli ponad 2 dni drogi przez rozpaloną pustynię. Wbrew pozorom, to Dah'an uratował powodzenie całej wyprawy. Nikt, z Asimem na czele, nie przypuszczał, że szalony południowiec może być w czymkolwiek przydatny. A on, z pełną powagą, oznajmił, że idzie wykopać studnie i nikt, absolutnie nikt ma mu w tym nie przeszkadzać…
Bredzenia Dah'ana zdali na słoneczny udar, ale gdy wyszedł za ogromną wydmę i wrócił z bukłakiem w którym bulgotała woda… Zaskoczenie na twarzach dżadyjczyków było bezcenne.
Tym bardziej, że dwie godziny pracy, rycia w kamienistej pustyni gołymi rękami, powinno być okupione cierpieniem i bólem. A dzień wcześniej Dah'an, niecierpliwie zdzierał z siebie bandaże, wątpiąc w opowieść Abdelatifa i Daalama. Rana wciąż krwawiła.
Z daleka już widzieli górującą nad horyzontem twierdzę. To było powodem do decyzji, by opóźnić przybycie i ruszyć pod osłoną nocy. Na 3 godziny przed świtem ruszyli w stronę ogromnej budowli. Kluczyli w labiryncie skał i wąwozów otaczających Berhesz Sarum.
W pewnym momencie uderzył ich nosy straszliwy smród. W płaskiej dolince, otoczonej pionowymi ścianami piaskowca, górowała sterta ludzkich kości, oblepionych gnijącym mięsem. Odór był nie do zniesienia, a widok wywracał wnętrzności. Nieopodal tej makabrycznej scenerii, w półotwartej jaskini siedział zakapturzony osobnik. Podchodzac bliżej, całkowicie zdezorientowani i otumanieni smrodem, rozpoznali w nim Abdelatifa.
To skonsternowało ich jeszcze bardziej. A Dah'an postanowił szybko wyładować swą wściekłość na dżenie. Zeskoczył z wielbłąda i nim dżadyjczyk zorientował się co się święci, wyszarpnął szablę i potężnie ciął go w łeb. Abdelatif błyskawicznie odskoczył, mimo to ostrze szabli rozcięło jego prawy bark i krew trysnęła na niebieski burnus. Południowiec doskoczył do niego i zaczął okładać rekojeścią szabli, obrzucając wyzwiskami i oskarżając o zdradę.
Dopiero moce dżena były w stanie pokonać Dah'ana. Pofrunął ciśnięty mocą Abelatifa pod sam sufit jaskini. Gwałtownie opuszczony spadł na ziemię boleśnie się tłukąc…
Upłynęła dobra godzina, nim Abdelatif wyjasnił im swoje motywy i postepowanie. Cześć przekonał, ale Dah'ana z całą pewnością nie. Dżen zaczął im opowiadać o przybyciu Amundów do twierdzy. Był całkowicie zmylony tym co się działo. Amundowie przybywali setkami, gnając ze sobą tysiące ludzi. To nie byli tylko niewolnicy, ale wręcz żywe zapasy. Ludzi zabijano i zjadano, nie troszcząc się o ich pochówek, czy potrzeby. Stąd stosy gnijących kości.
Ostrożnie wspięli się na szczyt wzgórza. Mieli stąd doskonały widok na twierdzę. Górowała nad nimi. Mosty które kiedyś łączyły budowlę z murami, teraz były zniszczone. Mury tu i ówdzie porastała roślinność zwiastując obecność wilgoci.
Gdy powietrze przeszyła niezwykła implozja, wiedzieli że dzieje się coś dziwnego. Wkrótce, nieopodal twierdzy otworzyła się potężna, jasniejąca brama. Wyszła z niej ogromna istota, o ludzkich kształtach lezcz z głową szakala. Wznoszac ręce zapanowała nad bramą, do której wolno wychodził wąż ludzkich niewolników i setki żołnierzy amundów. Wszyscy zniknęli po drugiej stronie bramy.
Postanowili przeczekać noc i obserwować bieg wydarzeń. Wchodzić do twierdzy teraz byłoby samobójstwem. Czuli że pozostali w niej strażnicy. Mając w sercu żal i nieufność wobec Abdelatifa, sugerowali by to dżen samotnie zbadał budowlę, choć jedynie Asim był gotów do działania..
Po wschodzie słońca, niespodziewanie zaczęła drżeć ziemia. Wbiegli zdezorientowani na szczyt wzgórza. Widok poraził ich serca. Twierdza pękała. Mury stuletniej budowli waliły się w potężne gruzowisko, a spośród chmury pyłu zaczęła wynurzać się ogromna, czarna piramida, która wkrótce uniosła się powietrze i zaczęła zmierzać w ich stronę ! W panice błagali by Abdelatif ich uratował. Dżen wiedział, że nie ma czasu. Połączył swój umysł, z Daalamem i czarodziej otworzył im błyskawicznie przejście do swojej komnaty w Tandorze…