Sesja 2, 28 czerwca 2013 - mamy za sobą wstęp, czas odpalić pierwsze fajerwerki

Rok 3691, 2 miesiąc Arel (Błękit Stali), dzień 12.

Bohaterowie przedsięwzięli drobne przygotowania. Każdy z nich na swój sposób przemyślał wydarzenia, w jakich przyszło mu brac udział i na swój sposób podszedł do zobowiązania jakie nałożył na nich Dartonita. Ale i tak wszyscy wspólnie czuli się nieco zaniepokojeni, że ktoś tak wyraźnie kieruje ich losem. Nie ma nic gorszego jak być ubezwłasnowolnionym fatalnym paktem?!

Asim podchodził do wszystkiego ze stoickim spokojem. Nie wrzeszczał,nie targował się, nie zaklinał na stada dżinnów i maridów, jak pospolity dżadyjczyk z nędznego Al Mugaffe. Był jak opoka granitu o którą rozbija się piaskowa burza. Filozof? Wojownik? A może pragmatyk do bólu. W każdym razie, jeśli miał ginąć to nie sam i nie na darmo.

Udał się do obozowiska dżadyjskich uchodźców z Abu Baldek. Chciał nakłonic mężczyzn by poszli z nim i wywarli zemstę na straszliwych Amundach. Gdy wracał, był pewien, że mu się to udało.

Dah`an pokręcił się tu i ówdzie. Ot, jak to było w jego naturze. Tu podrywał księżniczkę Dżamirę, tu przekomarzał się z rycerzami Dartona, nawet naciągnął jednego z nich na pijacki wieczór w seraju Ethandila. Kolejnego dnia zawarł bliższą znajomość z kowalem, który pracował u Dartonitów - Gregiem, zwanym Menhirem. Dobroduszny człowiek dał się omamić paplaninie Dah`ana i nawet sprezentował mu miedziany drut, który swoją drogą, przy zupełnie innej okazji mógł służyć, za doskonałą garotę.

Malachai, jak to miał w kupieckiej naturze, postanowił zorganizować niezbędny ekwipunek na wyprawę. Przewidywał różne scenariusze. Od tych najlepszych (twierdza nie istnieje, Artemor to wariat, zróbmy sobie wycieczkę), po te najbardziej czarne (zabiją nas zanim zsiądziemy z wielbłądów, ciemną nocą, nawet nie zauważę, kto i w co mnie dźgnął!). W każdym z tych scenariuszy potrzebował broni. Jakiejkolwiek, a najlepiej takiej, która umiał machnąć. Najprostszego miecza. Przypomniał o tym towarzyszom niedoli.

Wkrótce zarządca zamku zorganizował dla nich pożądane przedmioty. Malachai dostał prosty, krótki miecz, nawet dość przyzwoity,nie wspominając o licznych śladach zużycia (w tym resztek zakrzepłej krwi w szczelinie między jelcem, a ostrzem). Asim trzymał w swych rekach tradycyjną, dżadyjską, długą szablę. Na dokładkę dostał też dżambię - długi, zakrzywiony sztylet ludów pustyni. Dah'an zadowolił się najzwyczajniejsza szablą. Ewidentnie nie lokalnej produkcji. Dżadyjskie szable miały krzywizny bazujące na dwóch, przecinających się okręgach. Dah'an wolał machnąć zwyczajna szablą, jaką wykuwano na Poułudniu, w Predoc, czy innych Państwach Wspólnoty Pyarrońskiej.

Rok 3691, 3 miesiąc Arel (Skrzydło Sokoła), dzień 2.

Najbardziej byli zdumieni faktem, że Artemor, mistrz Dartonitów, w sumie zwolnił ich z danego słowa. Może to była cyniczna zagrywka z jego strony? Może zagrał na ich dumie, honorze, uprzedzeniach i lęku? Po jednej stronie mieli stawkę 3 żyć zahibernowanych Dartonitów, którzy przyjęli w siebie ich demony. Po drugiej - poczucie przyzwoitości (albo jego brak), pragmatyzm i głęboką (albo płytką) wiarę w swoje bóstwa. Podjęli wyzwanie. Mimo zwolnienia ze słowa, postanowili odszukać twierdzę, zbadać ją, a być może i ubić kilku Amundów. Potrzebowali wsparcia i przewodnika.

Dostali jedno i drugie. Przewodnikiem wyprawy miał być Abdelatif, doradca Artemora. Wsparcie mieli otrzymac od maga nekromanty - Daalama. Trochę magii znaków, trochę oddziaływania w przestrzeni, takie drobne i paskudne małe teleporty, przez które nekromanta mógłby rzucić jedno lub dwa zaklęcia. Ot malutkie kręgi, troskliwie wypisane magicznymi znakami, na skrawku skóry, który oczywiście byłby w pieczy Abdelatifa.

Tak też się stało.

Asim nie uzyskał aż takiego wsparcia na jakie liczył od uchodźców. Byli to przerażeni, prości ludzie. Złamano ich ducha, zniewolono lub wymordowano bliskich i spalono rodzinne domy. Nie chcieli zemsty, nie chcieli walki, chcieli spokoju. Jedynie dwóch młodzieńców przyłączyło się do Asima i jego towarzyszy.

Rok 3691, 3 miesiąc Arel (Skrzydło Sokoła), dzień 8.

Spędzili już 4 dni wędrując po morzu piasków. Każdego dnia w południe zatrzymywali się na parę godzin, by dać wytchnienie wielbłądom i odpocząć w cieniu namiotów od żaru słońca. Wstawali przed świtem, póki niebieski księżyc widniał nad zachodnim horyzontem. Mieli go zawsze nieco za plecami lewej ręce. Szli prosto na południowy-wschód, rzucając długie cienie. Wedle słów Abdelatifa, mieli do pokonania około 100 mil w prostej linii. Niestety, musieli by przeciąć Pustynię Sztyletów, a to już byłoby samobójstwem. Ziemie pustynnych elfów nie znosiły obcych. To znaczy, same elfy.

Więc Abdelatif kluczył. Kierował się prosto na południe, w stronę szlaku z Zaib Hafry do El Hamed. Po 4 dniach, skręcił ostro na północny - wschód. Wieczorem, szóstego dnia podróży uderzyła w nich piaskowa burza. Opanowaniu Abdelatfia i doświadczeniu Asima mogli zawdzięczać całkowity brak strat.

I własnie tej nocy po burzy, Abdelatif zniknął. Zabrał swojego wielbłąda i zniknął podczas swojej warty. Co więcej, poprzebijał im wszystkie bukłaki z wodą. Wszystkie. Byli zszokowani, a setki domysłów przelatywało im przez głowę. Tropienie jego śladów niewiele dało, gdyż urywały się po kilkuset metrach od ich pustynnego obozowiska.

Zostało ich pięciu. I 7 wielbłądów z pustymi bukłakami. Usiedli wokół maleńkiego ogniska. Azim zaparzył kawę, i wspólnie usiłowali odnaleźć jakikolwiek sens w tym co się stało. Jasne dla nich było, że Abdelatif zniknął za sprawą Daalama. To nekromanta otworzył mu magiczne przejście wprost do twierdzy, a uczynił to poprzes swój znak, który posiadał zarzadca zamku.

Czuli sie podwójnie oszukani. Czyzby to było tylko pusty teatr? Dowcip Dartonity? Czy pod ich bandażami nadal widniały krwawe tatuaże Amundów, a zahibernowani rycerze, wymaganie przysięgi i przysługi, cały ten cyrk jaki im zafundował Artemor, było tylko czystą drwiną? Przeciez równie dobrze mogli ich zabić w piwnicach zamku?! Czuli się nie tylko oszukani ale też wykorzystani. Czyzby stali się ślepym narzędziem w rekach kogoś z zamku? A może to dorański nekromanta wysłał ich w to miejsce, by dalej prowadzić swoje eksperymenty? Badać demony Amhe Ramuna, które nadal tkwiły w nich zaklęte? Malachai z trudem mógł uwierzyć w kłamstwo i oszustwo Dartonity. Uważał go za prawego i porzadnego. Dah'an w myślach (i głośno również) obrzucał wszystkich winnych tysiącem przekleństw, bluźnierstw i klątw. Miał cichą nadzieje, że usłyszy to jakiekolwiek złośliwe bóstwo… Zdawał sobie jednak sprawę z tragicznej sytuacji.

Jeden Azim nie okazał cienia paniki. Przełykał w zamyśleniu gorzką kawę. Jego umysł pracował na zupełnie innym poziomie. Nie szukał winowajców, nie zastanawiał się jak to się stało i dlaczego. Myślał nad jednym. Gdzie teraz się znajdują, jak stąd dotrzeć i w która stronę do najbliższego źródła wody lub wilgoci. Gdzie jest jakikolwiek uczęszczany szlak. Jak uratować choć odrobinę wody. I ilu jego towarzyszy umrze, nim wyjdą z tego piekielnego miejsca…

Oczy wszystkich spoczęły na Azimie.