Sesja 6,
Dość łykania kurzu i pasku. Trochę cywilizacji. Na drodze graczy umieściłem Zaib Hafrę, Wrota Sawanny, tygiel wielokulturowości, gdzie od wieków idee Pyarronu walczą o prymat ze światem dżad.
Już z daleka było widać mury Zaib Hafra. Miasto wznosiło się na 3 wzgórzach, choć w samym środku pory suchej, tumany bijącego w niebo kurzu, skutecznie przysłaniały wieże miasta. Przed Bramą Pustynną kłebił się tłum uciekinierów. Wokół wschodnich murów rozciągało się wielkie miasteczko namiotów, przy braku wiatru, całe pokryte rdzawym kurzem pyłu.
Ezatollah postanowił okrążyć mury od północy i wejść do miasta Bramą Ordańską. To był bardzo dobry pomysł, choć musieli nadłożyć godzinę drogi. Strażnicy bez wielkich ceregieli przepuścili karawnę, najwidoczniej Ezatollah znał dowódcę gwardii. Z żalem pożegnał się z trójką bohaterów, oddając im 4 wielbłądy. Nim zdążyli dobrze się rozejrzeć, zaczepił ich młody chłopak, Ibrachim. Był lokalnym przewodnikiem i szybko zjednał sobie zaufanie przybyszów. Zaprowadził ich do odległego zajazdu „Pod Bramą Królewską”, który znajdował się przy zachodniej bramie miejskiej, skąd szlak wiódł do stolicy królestwa.
Wnet rozlokowali się w zajeździe. Parter zajmowała solidna jadalnia, wypełniona po brzegi gośćmi. A stanowili oni barwną mieszankę wszelkiej maści przybyszów. Byli tu dżadyjscy kupcy, ubrani w dżelaby, charakterystyczne dla zachodu pustyni, i ci z głębi noszący czarne emame i białe theuby. Byli też miejscowi metysi, ubrani na pyarrońską modłę. A nawet grono krępych krasnoludów, ubranych w stylu całkowicie nieznanym naszym bohaterom. W każdym razie, ich brody i wiszące brzuchy robiły wielkie wrażenie.
Ibrachim okazał się całkiem rozumnym młodzieńcem. Dał dość długi wykład o zasadach ekonomii, o wyższości praktyki nad teorią i o swoich planach na życie. Pochodził z bogatej rodziny rzemieślniczej, jego ród zajmował się obrotem pieniędzmi i wekslami, a brat Marduk, handlował czym popadło z doskonałym wynikiem.
Odkupił wielbłądy od naszych bohaterów i zobowiązał się dostarczyć 3 doskonałe konie pełnej krwi i dwa juczne muły, opłacając pobyt zwierząt w zajeździe. Ostatecznie wytargowali, że każde ze zwierząt będzie miało pełen rząd i pozostało im do dyspozycji 10 złotych rupii.
Zmęczenie dało się im wkrótce we znaki i spędzili spokojnie noc w przydzielonym pokoju.
Po sutym śniadaniu wybrali się na spacer po mieście. Kolejny dzień zapowiadał się barwnie, bo był ostatnim dniem roku, postanowili więc rozejrzeć się po okolicy.
Popołudniem zjawił się Marduk z końmi i ostatecznie dobili targu. Mieli okazję poznać też Brambucha, jednego z bogatych krasnoludów, który okazał się dość rzetelnym źródłem informacji, a przy okazji szanowanym bankierem.
Pijackie towarzystwo, które tak rozbawiło Dahana, że sam porwał śpiewem i tańcem resztę gości, pochodziło z jego rodzinnych stron. Byli to zbiegli galernicy ze Związku 6 Miast, Joachim z Equassel, były pirat i wiezień, jego druhowie z Pyarron - Franco i Alberto.
Zakończenie roku hucznie świętowano. Ulice były barwnie udekorowane, tłumy zdążały do centrum miasta, gdzie stał budynek Areny, na którym lokalni bahrada (gladiatorzy), walczyli z dzikimi zwierzętami, według dżadyjskiej tradycji.
Trójka bohaterów wybrała się by podziwiać widowisko. Wiele się nasłuchali o Nassrimie Abu Abgan, dumnym właścicielu szkoły gladiatorów. Ponoć w jej szeregach walczyli nie tylko ludzie, ale również mieszańcy elfiej krwi i jeden człowiek-tygrys (Khal).
Walki rozpoczęły się po zachodzie słońca. Poza Asimem, który nie widział nic zdrożnego w walce z lwami, lampartami i innymi drapieżnikami, Malachai i Dahan byli zniesmaczeni. A gdy na scenę wkroczył gladiator Jusuf, ulubieniec tłumów i pokonał samodzielnie dwa lwy, Dahan nie krył oburzenia i pogardy. Wręcz kipiał gniewem i adrenaliną. Musiał wyjść z areny i to natychmiast. Był całkowicie pewien, że gladiator wpierw okiełznał drapieżniki jakąś mocą, zniewolił ich umysły i stępił reakcje, po czym z zimną krwią zarżnął ku uciesze tłumów.
W głowie Dahana świtała jedna myśl… albo komuś za chwilę przyleje, albo wychędoży, albo da zdrową nauczkę Jusufowi.
Okazja ku temu nadarzyła się wkrótce. Trzej kompani rozdzielili swe drogi. Malachai poszedł do przybytku rozkoszy, „Pod uśpionym dżinem”. To tam zbierali się gladiatorzy po trudzie zmagań na arenie. Lokal był dość strzeżony i przyjmował bogatych gości. Malachai jednak nie skąpił złota i spędził upojną noc w objęciach hurysy…
W tym czasie Asim zwiedzał zupełnie inne uliczki miasta. Dotarł do nieczynnej łaźni, którą odnalazł wczorajszego dnia przypadkiem. Zamienił wówczas kilka słów z sędziwą dżadyjką i ciekawość przywiodła go w to miejsce ponownie. Odkrył tu niewielką kapliczkę Illidżera. Nieoczekiwanie natknął się na Abdullaha Sifrana, najwidoczniej lokalnego mistrza skrytobójców, który służył temu bożkowi z dawnych lat.
Gdy Malachai korzystał z cielesnych uciech, jakie ofiarowała mu piękna nałożnica w miejscowym zamtuzie, Dahan usiłował wedrzeć się do owego budynku. Wiedział, że przebywa w nim Jusuf i nadal gorzała w pyarrończyku chęć zemsty. Na swoje szczęście na jego drodze stało czterech potężnych oprychów. Strzegli bram „Pod uśpionym dżinem” przed takimi narwańcami jak Dahan. Każdy miał solidną drewniana pałę w ręku, nie tylko ku przestrodze. Dahan się nie wahał, szybko sprowokował ich do działania. A kiedy wyciągnęli noże, sam sięgnął po szablę… Doszłoby do krwawej jatki, gdyby Dahan nie poszedł po rozum do głowy i nie spostrzegł we właściwym czasie, nadbiegającej straży miejskiej…
Poranek był dla niektórych dość ciężki. Jednakże zapach jajecznicy suto okraszonej mięsem, podpłomyków z sorgo i kukurydzy i ziołowej herbaty przywrócił dobre nastroje.
W pierwszy dzień roku, od samego rana ciągnęły pielgrzymki do świątyni Kyela. Potężna katedra z dwiema wieżami wedle kanonu pyarrońskiego, stała na Wzgórzu Świątynnym, sąsiadując z katedrą Dreiny i Krada. Rozpoczynał się Tydzień Zamiarów, według religii Pyarronu i ortodoksyjni Pyarrowie składali ofiarę z wina i mleka, modląc się o dobrobyt i łaskę bóstw w nadchodzącym roku.
Jednakże żadnego z trójki naszych bohaterów, ten szczególny dzień nie wzruszył. Asim, jak zwykle, odmówił krótką modlitwę do każdego ze swoich bóstw, Malachai wolał nie prowokować Ognistej Kobry zwracaniem na siebie uwagi w tak barbarzyńskim miejscu, a Dahan… zmagał się z moralnym kacem.
Postanowili czym prędzej opuścić miasto.
Malchai odnalazł domostwo kowala Ambora, który wspomagał szpiegów ordańskich gościną i informacją. Gdy nasycił swą ciekawość, skorzystał z zaproszenia na obiad i popołudniem wrócił do zajazdu. W tym czasie Dahan i Asim przemierzali bazar, na którym roiło się od dżadyjskich handlarzy. Tubylcy wierzyli, że dobra transakcja w pierwszy dzień roku, wróży pomyślnie na przyszłość, stąd tłumnie ściągnęli na główny bazar Zaib Hafra.
Dahan nabył dżadyjskie przyprawy i akcesoria do wędkowania, wierząc, że wkrótce napotkają rzekę, lub jakąkolwiek większą wodę. Zaopatrzył się tez przezornie w 3 zestawy podróżne, myśląc o zbliżającej się podróży.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby na swej drodze nie napotkał kobiety o wyjątkowej urodzie… Szła samotnie środkiem bazaru, a tłumy mężczyzn się przed nią rozstępowały. Dahan od razu stworzył w swej głowie romantyczną historię o brutalnym i dzikim mężu i nieszczęśliwej niewieście, którą on sam uratuje od ciemiężyciela i odbierze słodką nagrodę. Przynajmniej chwilowo. Ku oburzeniu dżadujczyków śmiał ją zaczepić i co więcej zdobył jej uznanie swoim krasomówstwem. A na imię miała Zinaida.
Nim wzeszło poranne słońce, opuścili Zaib Hafrę przez północną, Ordańską Bramę. Ruszyli szlakiem do Ordan. Przez najbliższe 400 mil mieli przemierzać sawannę, na której od czasu do czasu rozrzucone były mało gościnne zajazdy, prowadzone przez podejrzany element. Kolejne 400 mil wiodło dzikimi ścieżkami na granicy lasów deszczowych, aż do dużego grodu Hiebis, położonego nad rzeką Kie-Lyron, w wielkim kanionie leśnym. Wówczas byliby już w granicach królestwa Mezrud, które było bezpośrednim sąsiadem Ordan. Przy dobrej pogodzie i sprzyjającym losie, mieli przed sobą dobre 20 dni podróży. A więc Hiebis osiągnęliby na początku 3 miesiąca Kyela…